Kto to w ogóle jest ten Wołkowski (1902−1986)? Dwie opcje: 1° artysta plastyk używający do wyrobu swoich mebli wikliny, trzciny, słomy, sznurków, drewna i piór, przez wiele lat współpracujący z Cepelią, 2° Jeden z najwybitniejszych designerów XX w., prekursor nurtu eko, używający do swoich prac materiałów modularnych, nazywany Michałem Aniołem wikliny.
To oczywiście ta sama osoba.
Dziwak. Z warszawskiego mieszkania zrobił autorskie muzeum, do którego nikogo nie zapraszał. Doskonałość odnalazł w wyższej matematyce. Chodził bez skarpetek. Zabiegał o ochronę praw autorskich swoich dzieł. Nie brał jeńców, nie zostawił uczniów.
Ale po pierwsze i najważniejsze: wyrzućmy z głowy skojarzenie „wiklina − koszyk grzybiarza”. Wołkowski opanował materiał do perfekcji, a niezwykle nowoczesne meble jego projektu zamawiały dwory królewskie. Każdą rzecz pokazaną w tych kilku salach − Komplet Kwiatowy, Ślimaki, Koziołki, krzesełka dziecięce do przedszkoli z serii Literki, Płaczącą Joasię − absolutnie każdą pragnęłoby się mieć u siebie. Ale czy krzesła aby wygodne? Artysta studiował anatomię, żeby były.
Przyjrzyjmy się też strojeńcom polskim − arrasom ze sznurka (lub wariacji na temat makatek i kilimów), których − uwaga! − podstawą jest wzór matematyczny. Miały współtworzyć nastrój niebanalnych wnętrz.
Wołkowski stworzył nawet koncepcję mieszkania poetyckiego, które miało pomóc człowiekowi przeżyć brak natury. Nie znoszę monotonii cywilizacji technicznej, standardu produkcji przemysłowej. W przyrodzie istnieje nieskończona różnorodność, a w niej wielka harmonia − brzmi współcześnie, prawda?