Zjeżdżamy wzdłuż murów kościoła, po czym skręcamy w lewo i po pokonaniu krótkiego, choć pofałdowanego odcinka znajdujemy się przy wysocickim cmentarzu, po drodze mijając kolorowe łąki i pola. Dalej w dół, mostkiem nad Dłubnią, na drogę przez Ściborzyce i Małyszyce do Imbramowic. Kilka chwil dalej zaczyna majaczyć przed nami klasztor Norbertanek, pierwotnie postawiony w XIII wieku przez biskupa Iwona Odrowąża, następnie zdewastowany przez najazd Mongołów i odbudowany dopiero w wieku XVIII (zachowały się jedynie fragmenty murów). Klasztorny kompleks robi wrażenie rozmachem; inaczej niż mały kościółek pw. św. Benedykta Opata z XVIII wieku, stojący na górce ponad centrum wsi. Zaglądamy do niego tylko po to, by za chwilę ponownie przenieść się nad Dłubnię. Korzystamy w tym celu z niebieskiego szlaku rowerowego, który towarzyszy nam od Wysocic.
Po sforsowaniu Dłubni (można przejechać kładką, można też zawierzyć rowerowej intuicji i przedostać się wprost przez nurt rzeki) wjeżdżamy w dziki i nieco zapomniany teren dolinny (uwaga na kamienie, chaszcze i błoto). Raz po raz migają nam spośród drzew wapienne ostańce, sójki zrzucają na nas orzechy, a kuraki pierzchają na boki. Posuwamy się w górę rzeki to lasem, to polanami, aż w końcu naszym oczom ukazuje się widok pagórków zwieńczonych skalnymi formacjami. Odkryto tutaj grodziska datowane na X wiek. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zostawić rower w dolinie i wdrapać się na którąś z efektownie sterczących skał. Po krótkim popasie kontynuujemy naszą wyprawę na przeszpiegi w dolinie Dłubni, w tym miejscu będącej zaledwie skromnym ciekiem. Przejeżdżamy obok zapadniętych chałup pod pierzyną bluszczu i po kilkunastu minutach trafiamy na asfaltową drogę, która wywozi nas stromym podjazdem (odcinek ponad 10 proc.) nad dolinę, ku miejscowości Zagórowa (z góry wspaniałe widoki). To nie koniec wspinaczki: czeka nas jeszcze odcinek przez centrum wsi aż do Milonek, gdzie wjeżdżamy na szosę numer 794, łączącą Skałę z Wolbromiem. Skręcamy w lewo i po chwili, na wysokości sklepu, w prawo, w stronę centrum Wielmoży. Trzymamy się ulicy Poprzecznej i nie skręcamy w prawo ani na Sułoszowę, ani do Pieskowej Skały (chyba że ktoś ma jeszcze siły, to wtedy proszę bardzo). Wolimy chyba jednak podjechać kawałek prosto i wraz z pojawiającym się tu niebieskim szlakiem rowerowym skręcić w prawo ul. Doliny Zachwytu (zjazd, podjazd, zjazd; uwaga na traktory i krowy schodzące z okolicznych łąk).
Otwiera się przed nami uroczy zakątek Ojcowskiego Parku Narodowego nazwany – stąd nazwa ulicy w Wielmoży – Doliną Zachwytu. Za znakami szlaku rowerowego skręcamy w prawo (uwaga na kamienie i błoto) i między wapiennymi skałkami (po lewej) i zboczem bezleśnego wzgórza (po prawej stronie) wjeżdżamy do doliny. Wprawdzie nie ma w niej imponujących formacji skalnych, lecz wynagradza nam to jej dzikość. Po obu stronach obserwujemy strome zbocza, a nad dnem doliny często polują kruki, myszołowy i błotniaki. Co ciekawe, bardzo często można tu spotkać leniwie pasące się konie, niczym jurajskie mustangi z nonszalancją spacerujące po ścieżkach i wyciągające odważniejszym turystom kanapki z plecaka. U wylotu doliny, za Źródłem Radości, wyrastają smukłe Wdowie Skały, które anonsują dobrze znaną Dolinę Prądnika. Odbijamy w lewo, w stronę Ojcowa, ale raz-dwa uciekamy z szosy na kamienisty gościniec (czerwony szlak pieszy), który wiedzie w stronę przysiółka Grodzisko (stromy i długi podjazd, uwaga na kamienie i korzenie drzew). Nie jest to drożyna przystosowana do rowerowych wygód, lecz co to dla nas. Pokonujemy zmęczenie i po kilku chwilach docieramy do Grodziska. Mijamy po prawej stronie kilka starych domków (po lewej kończy się urwisko opadające do Doliny Prądnika), po czym skręcamy w stronę zagadkowego zespołu architektoniczno-rzeźbiarskiego, wzniesionego przez Sebastiana Piskorskiego w latach 1677-1691 (15 km z Wysocic, 82 km z Krakowa).