Nowy Targ, rok 1979. Papież Jan Paweł II mówi o potrzebie piękna krajobrazu. Tłumy wiwatują. Z nowotarskiego lotniska roztacza się widok na Tatry, które Karol Wojtyła przemierzał wzdłuż i wszerz jako wikariusz, biskup, kardynał. Papież wzdycha: „Ej, łza się w oku kręci…”.
Góry miał we krwi. Już jako dziecko wraz z ojcem i bratem wędrował po górskich ścieżkach położonego na południe od Wadowic Beskidu Małego. Później przyszła kolej na Bieszczady, Beskidy i Tatry. Uwielbiał piesze wycieczki z młodzieżą lub z przyjaciółmi oraz górali, a ci pękali z dumy, ilekroć tylko wracał w okolice Podhala jako turysta, narciarz, a później jako pielgrzymujący papież. Za niejako symboliczny można uznać fakt, że właśnie w dniu wyboru Polaka na Stolicę Apostolską pierwsza osoba w historii Polski, Wanda Rutkiewicz, zdobyła Mount Everest.
Karol Wojtyła szczególnym sentymentem darzył Dolinę Chochołowską, gdzie rokrocznie jeździł na nartach, oraz Wiktorówki, czyli świerkowy las położony na skraju Rusinowej Polany. Co jednak tak fascynowało biskupa Wojtyłę w tym na pozór zwyczajnym tatrzańskim lesie? Przede wszystkim dwie kwestie: piękno krajobrazu, o którym wspominał w nowotarskiej homilii, i Gaździna Tatr, której wielokrotnie przychodził się pokłonić. No i może jeszcze jedna prozaiczna, ale ważna rzecz – gorąca herbata.