O dwóch małżeństwach, jednym domu, urzędniku z Sosnowca, co korespondencyjnie budował rezydencję z góralami i wąsatym hrabim, który ją od niego odkupił, czyli historia zakopiańskiej willi Oksza, a zwłaszcza pewnej w niej belki.
Po właścicielach Okszy nie zostało nic – tylko parę słów wyrytych na belce. On (tęgi szlachcic o wypomadowanych wąsach) kazał wyrzezać je dla niej (kobiety dobrej, choć afektowanej). Miał już sześćdziesiąt pięć lat, był hrabią i nie wypadało mu wycinać serc na drzewach. Może dlatego postanowił sprawić sobie pod Tatrami dom, cały z drewna, i na belce stropu wyryć: „Roku Pańskiego 1899 dnia 7 lutego odbyło się srebrne wesele Marcina i Heleny Kęszyckich”? Poza tymi słowami nie zostało po nich w Zakopanem już nic. Po właścicielach Korwinówki zostały listy i dom. On (urzędnik towarzystwa górniczego) zbudował go dla niej (bywalczyni Zakopanego). A ponieważ interesy kopalni Rudolf, Ignacy i Wiktor przywiązywały go do biurka w Sosnowcu, zrobił to korespondencyjnie. Poza tym domem i pękiem listów nie pozostawił po sobie w Zakopanem już nic. Będzie to więc historia o dwóch małżeństwach, domu, belce, miłości i pieniądzach, a także – pośrednio – o pewnym artyście malarzu, który projektował wille, nadzorował budowlańców, targował się z podwykonawcami, załatwiał ubezpieczenia, starał się o kredyty i fotografował postępy. A wszystko to za darmo – czyli za nic.
Bronisława przeprasza za śmiałość i załącza planik
Oksza z początku nie była Okszą. Najpierw była Korwinówką. Wymyśliła ją Bronisława. Lato 1894 roku Bronisława Korwin-Kossakowska spędza samotnie w Zakopanem. Mąż Wincenty jest przykuty do biurka przez sprawy kopalni. Bronisława nie nudzi się. W Zakopanem poznaje uprzejmego artystę malarza. Artysta nazywa się Stanisław Witkiewicz i propaguje wymyślony przez siebie styl w architekturze i zdobnictwie. Bronisława ogląda wille Pepita i Koliba i wpada na pomysł. Ona i Wincenty także chcieliby mieć dom pod Tatrami… Oczywiście musi to z mężem uzgodnić zaraz po powrocie do Sosnowca. Małżonek daje się przekonać (być może ujmuje go, że ten cały Witkiewicz projektuje za darmo), bo już 20 września 1894 roku Bronisława przeprasza za natręctwo i pisze do Szanownego Pana Stanisława. „Posełam rozkład naszego w przyszłości domu” – informuje, załączając planik i notatki, skreślone naprędce przez Wincentego. Czy Sz. P. Stanisław mógłby przysłać szkic elewacji, by Wincenty, który nie zna stylu starogóralskiego dowiedział się, jak będzie wyglądał jego dom? I cena! Ile będzie kosztował metr kwadratowy? Wszystko powinno się zamknąć w granicach rozsądku, które mąż Wincenty określa na trzy–pięć tysięcy guldenów.
Bronisława przeprasza za śmiałość, łączy wyrazy szacunku i oczekuje na odpowiedź 
Sz. P. Stanisław odpowiada i przesyła, co trzeba, bo już wkrótce sam Wincenty odrywa się od spraw kopalni i chwyta za pióro. Tak zaczyna się prawie dwuletnia korespondencyjna budowa willi. Wincenty nie ma słów uznania i decyduje się. Wincentemu brak słów na wyrażenie wdzięczności za tak ładny pomysł! Willa tak mu przypadła do gustu, że o żadnej innej słyszeć już nie chce. Konstrukcja prześliczna! Tylko koszty… Dziesięć tysięcy florenów! To ogromnie przechodzi jego rachubę. Mimo to stanowczo się decyduje. Jako że obecnie nie posiada wielkiego funduszu, chciałby budowę podzielić na dwa lata. Tym sposobem bez zaciągania długów postawi dom porządny.
Tylko czy budarze Wojciech Roj z Janem Obrochtą podołają…? Skoro Sz. P. Stanisław poleca tych majstrów i przedsiębiorców, Wincenty z zaufaniem odda im robotę. Zajęcia Wincentego przywiązują go do biurka w Sosnowcu. O wyjeździe do Zakopanego mowy być nie może. Proponuje, by to Roj i Obrochta przyjechali do niego. Niech wezmą paszporty w starostwie i ruszają! Na podróż – wylicza – nie zejdzie im więcej jak dwa dni. Drogę i koszt życia chętnie im zwróci (naturalnie trzecią klasą!). Nie wie natomiast – i zapytuje Sz. P. Stanisława – czy umówić się ustnie czy pisemnie, prywatnie czy rejentalnie? Łączy pozdrowienia i prosi o odpowiedź w ciągu tygodnia.
Wincenty jest niespokojny o swój kapitalik
18 lutego Wincenty denerwuje się. Dawno nie miał wiadomości od Roja. Dziwi go to – wszak Wojciech pisać umie i ma syna piszącego. Tymczasem listów brak i Wincenty nie wie, czy drzewo zakupione… Budzi to jego głęboki niepokój: co tam Roj robi i jak użył wręczonego mu kapitaliku? Dlatego pozwala sobie molestować Sz. P. Stanisława: niechże napisze parę słów lub zniewoli Roja, by zdał wydatki z wręczonych mu tysiąc trzysta pięćdziesiąt guldenów! Serdecznie dziękuje i łączy wyrazy.
Wincenty przeprasza za ambaras, lecz nie chce się ogałacać
 9 marca niepokój Wincentego wzrasta. Roj żąda pieniędzy! Oczywiście Wincenty nie jest bez funduszy i chętnie by wysłał, lecz niewiele ma w tej chwili do dyspozycji. Akurat żeni syna, nie chciałby ogołacać się. Do września na więcej jak dwa tysiące guldenów austriackich trudno mu będzie się zdobyć, a obecnie może posłać tylko pięćset. Gdyby dało się obejść mniejszą sumą, byłby kontent. Obowiązki znów nie pozwalają mu wybrać się w podróż, prosi więc, by Sz. P. Stanisław wyciągnął od Roja, jaką najmniejszą kwotą by się zadowolił. Przeprasza za fatygę i ambaras, łączy wyrazy.
Wincenty widzi trudności i szuka oszczędności
15 marca Wincenty widzi, że zachodzą trudności. Martwi się. Ale skoro budowa w stylu góralskim inaczej wyglądać nie może… Żałuje, że nie wiedział, iż wydatki nie dadzą podzielić się po połowie, bo by się na budowę w tym roku nie zdecydował. Cóż, przesyła Rojowi nie pięćset, a dwa tysiące guldenów. Ma jednak pomysł: jeżeli Wojciech dotąd płacił za materiały gotówką, niechże teraz bierze na kredyt! Może dałoby się też powały i podłogę położyć tylko tam, gdzie tego lata Wincenty zamierza spać z rodziną, resztę zaś domu zostawić, okna zabijając deskami? Długów Wincenty zaciągać nie zamierza; żył tyle lat bez nich i wolałby willę sprzedać niż się zadłużyć. Prosi, by Wojciech wszystko skalkulował i nie robił tak, by dom przyniósł Wincentemu zgryzotę i przykrość. Czy Sz. P. Stanisław mógłby przypilnować, by Roj ubezpieczył budowę? Myśli o kwocie czterech tysięcy florenów. Robotnicy lubią ogień rozniecić, tytoń i papierosy palić. Gdyby materiał spłonął, mozolnie zbierany dobytek Wincentego przepadłby… Przesyła wyrazy i uścisk dłoni…
Wincenty jest rozczarowany i śmie prosić o opiekę
Ostatnie widzenie z Rojem nie zadowoliło Wincentego. Wojciech, biedak, nie potrafił się wysłowić, więc 16 lutego 1896 roku Wincenty odłożył sprawy kopalni na bok, by napisać do Sz. P. Stanisława z prośbą o kilka słów. Wie Wincenty, że kominy nie są jeszcze wyciągnięte. A muszą być na 1 kwietnia, bo zdun od Barucha potrzebuje sześć do ośmiu tygodni na postawienie pieców. Wincenty jest nieco rozczarowany. Sądził, że Wojciech z robotą dalej już zaszedł. Śmie prosić Sz. P. S. o łaskawą opiekę nad budową, monitowanie Roja, przypilnowanie rozmieszczenia pomieszczeń dla służby, usytuowania stajni i wozowni… 1 czerwca Wincenty przyjedzie, by willę urządzić wewnętrznie i wynająć. Szkoda, żeby dom drugi rok stał bez dochodu! Oczekując odpowiedzi, łączy wyrazy…
Wincenty złości się i prosi o kredyt
11 kwietnia Wincenty znów jest niezadowolony. Czyż nie pisał, by Wojciech brał na kredyt? A widzi z rozliczeń (które załącza), że znów kupuje się za gotówkę! Czy Sz. P. Stanisław mógłby wpłynąć na Roja? Wincenty jest z funduszami nieco ściśnięty… Gdyby trzeba było pieniędzy, będzie musiał się zapożyczyć, czego wolałby uniknąć. Prosi więc o interwencję oraz – o ile to możebne – o kredyt na materiały. Łączy wyrazy oraz napisany trzy dni wcześniej list do Roja…
Wincenty rwie włosy z głowy, bo nie ma kopalni
Niechże się Wojciech zlituje, skąd ma Wincenty wziąć tyle pieniędzy? Przez ostatnie siedem miesięcy posłał już do Zakopanego pięć tysięcy pięćset guldenów! Kopalni pieniędzy Wincenty nie ma (ma kopalnie węgla) i wszystkich wydatków gotówką pokryć nie może. Niech sobie Wojciech radzi, jak umie. Niech wynajmie parter – tylko porządnemu lokatorowi! Powinien za to wziąć z tysiączek guldenów, bo wszystko porządnie umeblowane: łóżka żelazne z materacami i pościelą, meble wyściełane. Oczekuje Wincenty odpowiedzi zaraz, przesyła pozdrowienia i uczula, by czasem Wojciech jego pieniędzmi nie zakładał wydatków przy innych budowach.
Wincenty posyła zdunów i obiecuje nikogo nie skrzywdzić 
23 kwietnia uspokojony Wincenty dziękuje Sz. P. Stanisławowi za list. Prosi, by Sz. P. S. dopilnował zleceń co do pościeli, mebli i zdunów – to chyba niewielki kłopot…? Bardzo byłby też wdzięczny za fotografię chałupy. Do Roja Wincenty pisze tego samego dnia. Prosi kochanego Wojciecha, by zakwaterował zdunów. Tylko, Boże broń, nie w jego domu, bo by go zabrudzili! Lepiej coś im wynająć… Obiecuje też Wincenty, że co do wynagrodzenia za stajnie i kuchnię pogodzą się niechybnie. Krzywdy – obiecuje – Wojtkowi nie zrobi i do wójta na sprawę nie pójdą.
Hrabia Marcin każe ryć na belce i wsiada do złego pociągu 

W czerwcu 1896 roku Korwinówka jest gotowa. To już koniec korespondencyjnej budowy willi. Wincenty nie będzie cieszył się długo tym domem. Już trzy lata później odsprzeda go. Czyżby przyniósł mu jednak zgryzotę i przykrość? Nie wiadomo. Na przełomie 1898 i 1899 roku Korwinówkę odkupuje od niego hrabia Marcin Kęszycki. Żona hrabiego – Helena z Reyów – jeździ do Zakopanego dla zdrowia, oboje są admiratorami stylu starogóralskiego. Zbliża się dwudziesta piąta rocznica ich ślubu i hrabia Marcin chciałby ją uczcić, a w tym wieku nie wypada mu już wycinać serc na drzewach. Kupuje więc dom, cały z drewna, zmienia mu nazwę z Korwinówki na Okszę i na najgrubszej belce stropu każe wyryć: „Roku Pańskiego 1899 dnia 7 lutego odbyło się srebrne wesele Marcina i Heleny Kęszyckich”. Oni także nie nacieszą się domem. 25 stycznia 1900 roku Marcin hr. Kęszycki wsiada do pociągu Zakopane – Kraków i pęka mu serce. Helena przeżyje go o siedem lat. Przed śmiercią sprzeda Okszę. Zostanie po nich kilka słów, umieszczonych na belce w salonie, który korespondencyjnie zbudował zapracowany urzędnik sosnowieckiego towarzystwa górniczego. Ale tę historię już znacie…

Pełną treść korespondencji Wincentego można znaleźć w książce Listy o stylu zakopiańskim. 1892–1912, wstęp, komentarze, opracowanie M. Jagiełło, Kraków 1979.

Artykuł pochodzi z książki W tym sęk! wydanej w ramach Małopolskich Dni Dziedzictwa Kulturowego, www.dnidziedzictwa.pl.

Fot. K. Pachla-Wojciechowska, willa Oksza, CC BY SA