Plażowanie, czyli korzystanie z uroków kąpieli słonecznych, zwykle w sąsiedztwie wody, uznajemy dziś za coś zupełnie zwyczajnego. Tymczasem to obyczaj stosunkowo młody, który zyskał rację bytu niespełna sto lat temu, w wyniku rewolucyjnych przemian obyczajowych, jakie nastąpiły tuż po I wojnie światowej. Począwszy od lat 20. XX wieku nie obrażało już publicznej moralności swobodne plażowanie obojga płci, co dotąd było dopuszczalne tylko w odległych nadmorskich kurortach. Warto jednak przypomnieć, że opalenizna jeszcze długo nie była w modzie – uważano, że przystoi raczej chłopkom niż panienkom z dobrego domu czy damom z tak zwanego towarzystwa.
Pierwszy krokodyl w Krakowie
Pierwsza profesjonalna plaża powstała w lipcu 1930 roku w sąsiedztwie klasztoru Norbertanek, na tyłach ulicy Flisackiej. Jej dzierżawca – Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego – zadbał prawie o wszystko. Wiślany brzeg wysypano piaskiem, drewniany budynek z szatniami, ustawiono urządzenia sportowe, nie zabrakło nawet radiofonizacji.
Nazwa plaży – „Krokodyl” – odwoływała się do słynnego zdarzenia z końca XIX wieku. Z jednego z objazdowych cyrków uciekł wówczas najprawdziwszy aligator, chroniąc się w Wiśle. Kiedy włościanie z Mogiły zaalarmowali władze o bestii, która pożera im żywy inwentarz, z Krakowa wyruszyła ekspedycja myśliwych z drukarzem i wydawcą Wacławem Anczycem na czele. Niemal dwumetrowego aligatora zastrzelono i przekazano do PAU. Wypchany gad jest do dziś rezydentem Muzeum Zoologicznego UJ przy ulicy Ingardena.
W pierwszej połowie lat 30. powstało nad Wisłą jeszcze kilka wysypanych piaskiem plaż. Wśród nich najpopularniejsza była plaża oficerska z drewnianym budynkiem na palach, urządzona w 1933 roku tuż przy moście po stronie Dębnik. Kolejna popularna plaża, z bogatym jak na tamte czasy urządzeniem, położona była tuż za rogatką zwierzyniecką, ale jeszcze w granicach miasta. Dojść można było tam od ulicy Księcia Józefa. Po II wojnie światowej funkcjonowała jeszcze jako „dzika”, jednak na początku lat 50. zapadła decyzja o budowie właśnie w tym zalewowym miejscu potężnego obiektu Kolejowego Klubu Wodnego.
Konkurencja dla plaż i rzek
Plaże, pikniki, skoki na główkę…
W latach 50. i 60. z basenami skutecznie jeszcze rywalizowały krakowskie rzeki. Niezapomniane były pikniki przy kaskadowym ujściu Rudawy, choć po zarośniętej trawą przedwojennej plaży „Krokodyl” nie było już śladu. Siadało się na rzecznych progach, a woda leniwie lała się na plecy. Żyć, nie umierać…
Szukający mocniejszych wrażeń podążali w górę Rudawy w rejon piątego z kolei mostu – już na Woli Justowskiej – z którego można było bez obaw (?) skakać „na główkę”.
Nie dawała takiego komfortu Wilga zanieczyszczona przez Zakłady Sodowe „Solvay” do granic możliwości. Do kąpieli nadawało się natomiast położone obok – na tyłach ulicy Szwedzkiej i zbudowanego później osiedla Podwawelskiego – podłużne jeziorko, pamiątka po dawnym korycie rzeki. Piknikowali tam głównie mieszkańcy Dębnik, Ludwinowa i Zakrzówka. Jeziorko otoczone z czasem działkami zachowało się do dziś, choć mocno porosło rzęsą.
Od końca lat 40. popularna była niewielka plaża naprzeciw ujścia Wilgi, przy bulwarze nazwanym później Kurlandzkim. Najbardziej uczęszczana i zarazem największa była jednak plaża na cyplu Dębnickim naprzeciw zamku, zwana zwyczajowo „Wawel”. Stosunkowo płytka w tym miejscu Wisła sprawiała, że kąpiel była w miarę bezpieczna. Nad bezpieczeństwem kąpiących się czuwał ratownik, a także poruszające się motorówkami patrole milicji wodnej z istniejącego do dziś posterunku przy ulicy Tynieckiej. Plaża „Wawel” przeżyła najtrudniejsze chwile podczas pamiętnego lata stulecia w sierpniu 1963 roku. Było to już po zamknięciu kąpieliska naprzeciw ujścia Wilgi. Wyliczono, że w najbardziej upalne dni w wodzie przebywało wówczas 600 osób. Mimo to odnotowano zaledwie jeden przypadek utonięcia.
Ostatnia z wiślanych plaż zniknęła pod wodą po obmurowaniu i spiętrzeniu rzeki (o około 3 m), jesienią 1965 roku.
Dzikie plaże
Mimo to aż do końca lat 60. ubiegłego stulecia nie tylko plażowanie, ale i kąpiel w wodach coraz bardziej zanieczyszczonej Wisły były czymś powszechnym i raczej nie groziły żadnymi przykrymi konsekwencjami. Kiedy po obmurowaniu betonowymi płytami koryta rzeki kąpiel w granicach miasta stała się niemożliwa, jeździło się jeszcze przez kilka lat na którąś z kilku tak zwanych dzikich plaż rozsianych na przegorzalskim brzegu. Najłatwiej było dostać się tam polną drogą, dzisiejszą ulicą Rybną. Choć kąpiel była już w zasadzie niedozwolona, piaszczyste, porośnięte wikliną brzegi zachęcały do plażowania, a wyraźnie czystsza tu woda ciągle nęciła pływaków. Nie bez przyjemności doświadczał tego jeszcze piszący te słowa.
Począwszy od lat 70., głównie za sprawą przemysłowych „zrzutów”, niewielu śmiałków ryzykowało kąpiel w Wiśle. Miłośnikom pływania zostało już tylko kilka otwartych basenów. Całkiem spory, ponad 30-hektarowy zalew Bagry w Płaszowie z uwagi na peryferyjne położenie i kiepską komunikację pozostawał długo tylko lokalną atrakcją. Podobnie było z niewielkim akwenem na terenie kamieniołomu na Zakrzówku, od strony dzisiejszej ulicy Norymberskiej. Obecną postać przybrał on dopiero po 1990 roku, w wyniku wyłączenia z eksploatacji kamieniołomu (wcześniej wodę wypompowywano).
Na całe szczęście pomyślnie rozwijała się kariera zalewu powstałego w miejscu żwirowni (czynnych jeszcze do końca lat 80.) w podkrakowskim Kryspinowie. To największa dziś plaża z prawdziwego zdarzenia i zarazem rekreacyjna baza miasta.