Lubisz malagi? Kasztanki? Dałbyś się pokroić za czekoladową „Danusię”, a charakterystyczny smak czekolady „Wawel” rozpoznałbyś z zamkniętymi oczami? W takim razie usiądź wygodnie, odwiń papierek i posłuchaj o Adamie Piaseckim, krakowskim królu czekolady, bez którego nie byłoby tych wszystkich smakołyków.

Nie wiemy, czy jako dziecko lubował się w słodkościach. Mały Adaś Piasecki urodził się w grudniu 1873 roku w Bieganowie, pod zaborem rosyjskim. Bieganowski majątek należał do rodziny Morstinów, a jego rządcą był wówczas ojciec Adama – agronom Antoni Piasecki. Pierwsze dziesięć lat życia upłynęło Adasiowi beztrosko, później ojciec zmarł. Stryj, który zaopiekował się rodziną, oddał chłopca na praktyki. A że czeladników poszukiwał akurat pan Mullerowicz, dwunastoletni Adam wylądował na zapleczu jego kieleckiej cukierni. Tam przez dwa lata ubijał w kotle jaja i śmietanę, ugniatał ciasta i zdzierał palce, ucierając na tarce dziesiątki kilogramów migdałów, orzechów i ziaren kakao. Wstawał o piątej rano, nocami zaś przysypiał na stołeczku, czekając aż lokal opuści ostatni gość. Nie było to słodkie życie, lecz chłopak chyba je polubił, bo gdy po dwóch latach pan Mullerowicz umarł, Adam postanowił znów poszukać zatrudnienia w cukierniach. Najlepszych. Pojechał więc do Warszawy.

Warszawa końca XIX wieku była małym czekoladowym rajem. Tutejsi cukiernicy prześcigali się w elegancji i wykwintności. Stolica jadała luksusowe czekoladowe brylanty, a jej damy zabierały do teatrów bombonierki pełne pralinek o smaku pistacjowym, fiołkowym, migdałowym, kasztanowym, anyżowym, pigwowym czy rajskiego jabłuszka. Adam przyglądał się temu przez sześć lat. Terminował w różnych lokalach, uczył się, podpatrywał. Wreszcie, 2 listopada 1893 roku, był gotów. Zdał egzamin czeladniczy, wsiadł do wagonu trzeciej klasy i wyruszył w dwunastogodzinną podróż. Po przesiadce i przekroczeniu granicy zaborów, dotarł do Krakowa. Wynajął tu pokój i początkowo zatrudnił się jako cukiernik w wytwórni cukrów i herbatników przy ulicy Brackiej.

Cukierniczy pejzaż Krakowa przedstawiał się inaczej niż warszawski. Pod koniec XIX wieku były tu cztery manufaktury czekolady, sześć fabryk cukierków, osiemdziesiąt kawiarni i kilkanaście cukierni, co oznaczało, że konkurencja jest mniejsza niż w stolicy. Kraków miał jednak swoje własne smaki i gusta. Lubowano się tu w przywożonej z Wiednia tzw. czekoladzie angielskiej – bardzo ciemnej i gorzkiej, kawiarnie zaś wypełniał duch młodopolskiej dekadencji (oraz liczni jej przedstawiciele). Gości z dumą prowadzono do uniwersyteckiego gabinetu osobliwości, gdzie na własne oczy mogli podziwiać najstarszą polską tabliczkę czekolady, wykonaną przez nadwornego cukiernika króla Stanisława Augusta Poniatowskiego – Jana Rychtera – i prawdopodobnie zapomnianą przez niego po uczcie na Wawelu.

Adam Piasecki przez pięć lat badał krakowski rynek, zanim odważył się na otwarcie własnego biznesu. Wreszcie, w 1898 roku, odkupił podupadłą cukiernię Stanisława Gędzierskiego przy ulicy Długiej i zatrudnił do niej pięć osób. Miał wówczas dwadzieścia pięć lat i – choć nie wróżono mu powodzenia – wielkie ambicje. Kluczem do sukcesu okazała się prosta taktyka: Piasecki zabiegał o najlepsze surowce, sam otwierał cukiernię o siódmej rano i osobiście pilnował, by klienci byli zadowoleni, aż do pierwszej w nocy. Wkrótce zapotrzebowanie na jego wyroby było tak duże, że musiał zmienić lokal na większy. Trzy lata później stać go już było na zakup pierwszych maszyn do produkcji czekolady twardej. W ten sposób niespełna trzydziestoletni Adam z cukiernika zmienił się – zgodnie z literą austriackiego prawa – w fabrykanta. Swoje pierwsze czekolady nazwał „Zdrowie” i „Krakowianka”. Wciąż jednak było mu mało. Chciał czegoś więcej. Chciał – prawdziwej fabryki. A że przedsiębiorcą okazał się równie sprawnym, co cukiernikiem, dostał to, czego pragnął.

Pierwsza fabryka czekolady Adama Piaseckiego stanęła w 1910 roku przy ulicy Szlak. Jej dyrektor, wraz z żoną Michaliną z Przybylskich, zamieszkał tuż obok, za ścianą, by doglądać interesu 24 godziny na dobę. W domu i tak bywał rzadko, na urlopy nie jeździł. Wolał osobiście doglądać produkcji 13 rodzajów czekolady nadziewanej, 11 twardej, 3 mlecznej, 18 gatunków karmelków oraz niezliczonych pralinek, marcepanek, biszkoptów, tortów i ciast, a także figurek i papierosów z czekolady. Co sobotę, punktualnie o godzinie 17, osobiście wypłacał tygodniówki. Dbał, by w fabryce był porządek. U Piaseckiego nie wolno było palić tytoniu, spóźniać się, wałęsać po zakładzie, plotkować ani przyjmować odwiedzin. Za kradzież z miejsca wylatywało się z pracy.

Fabryka zatrudniała około sześćdziesięciu osób. Siedemdziesiąt procent personelu stanowiły kobiety. Może to właśnie dlatego pan Adam tak chętnie przebywał w swoim zakładzie? Mówi się, że któregoś dnia wyjątkowo długo przyglądał się pewnej dziewczynie z Krowodrzy (wyobraźnia krakauerologa Leszka Mazana uczyniła z niej pakowaczkę karmelków). Dziewczyna miała na imię Danusia, a oczarowany jej urodą dyrektor postanowił nazwać na jej cześć nową czekoladkę. Sam opracował recepturę batonika, sam kazał ściągnąć zupełnie nowe, drogie, włoskie maszyny do jego produkcji, a opakowanie ozdobić portrecikiem młodej kobiety. Taka przynajmniej jest romantyczna wersja historii produkowanej od 1913 roku nadziewanej czekoladki „Danusia”; ci mniej bujający w obłokach twierdzą, że Piasecki, któremu nieobce były arkana marketingu, chciał raczej podpiąć się pod sukces sienkiewiczowskich Krzyżaków.

Jakkolwiek było, już wkrótce „Danusia” stała się jedną ze sztandarowych pozycji w luksusowym sklepie firmowym, który Piasecki otworzył w Hotelu Drezdeńskim. Sklep, którego wystrój powierzono samemu Franciszkowi Mączyńskiemu, przeniósł się na linię A–B na krakowskim Rynku, śmiało rzucając rękawicę najstarszym krakowskim cukierniom i cukiernikom.

Kres prosperity położyła wojna 1914 roku. Choć Adam Piasecki szybko zareagował, ruszając z produkcją czekolady „Wojennej”, brak surowców zmusił go do przerzucenia się głównie na cukierki. Po wojnie także było ciężko. Piasecki postanowił jednak iść za ciosem i inwestować. Odkupił wielkie hale przy ulicy Wrocławskiej 7. Pierwotnie miał w nich powstać browar Jana Goetza-Okocimskiego. Zamiast piwa fabryka zaczęła jednak produkować czekolady i cukierki, opatrzone logo „A. Piasecki”. Otwarcie miało miejsce we wrześniu 1923 roku, a już rok później Piasecki mógł gratulować sobie sukcesu. W 1924 roku jego nowa fabryka wyprodukowała rekordową ilość 1 758 331 kilogramów słodyczy. Adam Piasecki został niekwestionowanym krakowskim królem czekolady.

Opisywano go jako starszego pana w meloniku i płaszczu, lekko zgarbionego i, oczywiście, z brzuszkiem. Gdy, postukując laseczką, szedł ulicami Krakowa, by osobiście spojrzeć na witryny już dwóch sklepów firmowych, czarna limuzyna sunęła za nim z cichym mruczeniem silnika. Nie znosił plotek. Sam padł ich ofiarą tylko jeden raz (nie licząc historii z Danusią). Zimą 1927 roku ktoś groził mu śmiercią, jeśli nie zapłaci pięciu tysięcy złotych okupu. List z żądaniem podpisała dwudziestoletnia Helena M., pracownica fabryki. Szybko jednak okazało się, że za wszystkim stał jej zazdrosny chłopak, który nie mógł pogodzić się z tym, że Helena pracuje w fabryce.

Adam Piasecki nie bardzo przejął się szantażem. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Otworzył właśnie filię w Warszawie, wypuścił na rynek nową czekoladę (nazywała się „Lotnicza”, a część zysków z jej sprzedaży wspierała fundusz lotnictwa narodowego). Rozpoczął także akcję wyboru Miss Czekolady, prosząc, by konsumentki nadsyłały zdjęcia, spośród których jury wybierze najpiękniejszą. Wielki finał przewidziany był na 15 grudnia 1939 roku…

Oczywiście, nie było żadnego finału. Po wkroczeniu do Krakowa Niemcy zajęli fabrykę przy Wrocławskiej. Adamowi Piaseckiemu udało się pozostać na stanowisku dyrektora. Zdołał nawet przekonać okupantów do rozbudowy fabryki. W latach 1940–1941 Niemcy zainwestowali w nią około miliona złotych. Wkrótce jednak, z uwagi na brak surowców i wojenny kryzys, zakład produkował już jedynie karmelki i suche pieczywo cukiernicze. Wreszcie przerwał produkcję. Budynki zajęło wojsko.

Adama Piaseckiego opuściło szczęście. Już nigdy nie miało do niego wrócić.

Gestapo przyszło po niego tuż przed Bożym Narodzeniem 1944 roku. Oficjalnie oskarżono go o to, że przed świętami zbyt szczodrze obdarował swych pracowników deputatem w postaci słodyczy. Trafił na Montelupich. Nocą z 15 na 16 stycznia 1945 roku, dwa dni przed wejściem do Krakowa wojsk radzieckich, został wywieziony do obozu w Gross-Rosen.

72-letni krakowski król czekolady Adam Piasecki zmarł w obozie z wycieńczenia w kwietniu 1945 roku. Spoczął w zbiorowej mogile.

Pracownicy wrócili do fabryki, gdy tylko uciekli Niemcy. Zapobiegli szabrowi i zniszczeniu maszyn. Już wkrótce udało im się wyprodukować 15 000 kilogramów słodyczy: twardych cukierków i marmolady w 10-kilogramowych blokach. W styczniu 1951 roku z połączenia trzech przedwojennych fabryk powstały Zakłady Przemysłu Cukierniczego „Wawel”: dawna wytwórnia Piaseckiego zajęła się produkcją czekolady nadziewanej, były Suchard – czekolady pełnej z dodatkami, zaś niegdysiejszy Pischinger – wafelków oraz cukierków w czekoladzie. Trzeba było jeszcze odpowiednio dziesięciu i dwudziestu lat, by w dawnym imperium Adama Piaseckiego narodziły się nowe smaki: w latach 60. czekoladki malaga, w 70. kultowe kasztanki… Ale to już materiał na inną opowieść. A ja chyba skoczę do sklepu po „Danusię”.

Korzystałam z książek Leszka Mazana Kraków na słodko oraz Krzysztofa Jakubowskiego Kawa i ciasto o każdej porze. Historia krakowskich kawiarni i cukierni.