Ze wszystkich sześciu drewnianych kościołów wpisanych na listę UNESCO ten z Lipnicy Murowanej najmniej zmienił się od czasów budowy w XV wieku. W modrzewiowej świątyni znajdują się oryginalne ścienne malowidła. A Lipnicę Murowaną powinniście odwiedzić także ze względu na pewnego pana.
Ale on już się zbliża i wszystko wyjaśni wam sam. Jest niewysoki, korpulentny, ma srebrne włosy i miłą, pogodną twarz. Na pewno go rozpoznacie. Pojawi się znikąd – o, tak, znikąd – kiedy będziecie rozglądać się za przewodnikiem. – Witajcie w naszej ukochanej Lipnicy – powie na pewno. Zawsze, kiedy mówi „Lipnica”, dodaje „ukochana”.
1.
Jeśli zaproponuje, że was oprowadzi, nie wahajcie się. Nikt nie wie o Lipnicy Murowanej tyle co on. Poświęcił jej życie i wiele wierszy. – Skąd jesteście? – zapyta. – Teraz przyjeżdżają do nas nawet Arabowie i Hindusi, a Japończyków mamy w kościele trzy tysiące rocznie!
Pójdziecie więc za nim, a on najpierw opowie legendę o założeniu Lipnicy. Może nawet wierszem, jego autorstwa. Zawsze od tego zaczyna: jak Władysław Łokietek polował w tutejszych borach, jak w pościgu za zwierzyną zgubił orszak, jak zasnął pod lipą i oznaczył drzewo mieczem, obiecując założyć tu miasto. „Dotrzymał więc Łokietek królewskiej obietnicy, już siedemset lat dobiega Murowanej Lipnicy” – wyrecytuje na koniec i wyjaśni, że jest w tej legendzie trochę prawdy, ale nie cała. Lipnica Murowana jest od Łokietka dużo starsza. Początkowo nazywała się Lipnik i istniała przynajmniej od XII wieku. Jeśli Łokietek przypadkowo trafił do niej podczas polowania, na pewno nie musiał odpoczywać na gołej ziemi. Za jego czasów była tu spora osada. W pobliżu biegł szlak handlowy z Krakowa na Węgry. Najstarsze chaty stały w widłach Uszwicy i Potoku Górzańskiego, nowe domy wspinały się na pagórek, który wznosi się nad rzeczkami. Co więcej – niewykluczone, że Lipnica Murowana od kilku lat była już miastem! Wprawdzie 26 marca 1326 roku król Władysław wydał dokument lokujący ją na prawie średzkim, ale wiele wskazuje, że osada wcześniej otrzymała podobny przywilej. Od dawna miała też kościół. Łokietek nie mógł go przegapić. Nad rzeką, wśród dębów, stała drewniana świątynia pod wezwaniem św. Leonarda.
I właśnie wtedy ją zobaczycie. Na skraju cmentarza, wśród omszałych grobów, przytulony do sędziwego dębu objawi się wam piękny drewniany kościół. Strzelisty dach pokrywa gont, ze szczytu wyrasta sygnaturka nakryta delikatnie spłaszczonym, cebulastym hełmem. Niskie drewniane soboty obiegają wkoło cały budynek, obiecują cień i chłód… – To ten? – zapytacie, a starszy pan, zadowolony z waszego zachwytu, odpowie z dumą: – Nie. Ten jest późniejszy.
2.
Pewnie będziecie chcieli wiedzieć, kto, kiedy, dlaczego. On wszystko wam opowie. Że dawniej, wśród tych dębów stała gontyna i czczono pogańskie bożki, aż pojawił się pustelnik i nawrócił ludzi. Że pierwszy kościół wzniesiono – jak chce tradycja, ale na co nie ma dokumentów – w 1141 roku. Że w 1326 roku proboszcz Andrzej zapłacił cztery denary oraz osiem i pół skojca świętopietrza, co oznacza, iż parafia była ludna i bogata. Że ten najstarszy kościół nie dotrwał do naszych czasów. – Konserwatorzy mówią, że ten, który widzicie, zbudowano w XV wieku – wyjaśni starszy pan. – Ale spośród drewnianych kościołów, które wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO, nasz lipnicki przetrwał w najmniej zmienionej formie. Ruszycie więc z mostku, na którym się zatrzymaliście, a wasz przewodnik wskaże na płytki, kamienisty nurt. – Strachu nam napędził co niemiara. Mało brakowało, a byłby kościół porwał – powie, a kiedy zapytacie (bo przecież zapytacie), wyjaśni, że podczas powodzi w 1997 roku leniwe lipnickie rzeczki zmieniły się w żywioł, który wymył kamienie spod podwalin. Świątynię trzeba było przywiązać linami do dębu, żeby nie odpłynęła. To naprawdę wyjątkowy kościół. Wszystkie drewniane kościoły Polski południowej są wyjątkowe – dlatego eksperci zdecydowali w 2003 roku wpisać na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO Binarową, Blizne, Dębno Podhalańskie, Haczów, Lipnicę Murowaną i Sękową. Niech nie zmyli was budulec. To, że kościółek jest drewniany, nie znaczy, że wznieśli go domorośli cieśle. Te świątynie budowali wyspecjalizowani fachowcy. Fundowa- ły je ówczesne elity. Najstarsze zachowane pochodzą z XIV lub XV wieku. Są sumą doświadczeń budowniczych, formą bezbłędną, skończoną i dopracowaną do perfekcji. Tak jak ten, do którego prowadzi was ów przemiły starszy pan. Zniknął już pod niskimi sobotami. Pójdziemy za nim?
3.
– Tylko na głowy uważajcie. U nas trzeba się pokłonić, wchodząc – zażartuje, widząc, jak zbliżacie się ku podcieniom. Chłodno tu i cieniście, pachnie starym drewnem. To modrzew. Ściany lipnickiego kościoła wzniesione są z obrobionych toporem pni modrzewi – każdy jest tak długi jak nawa. Tylko podwalina na fundamencie z polnych kamieni, najbardziej narażona na wilgoć, jest z dębiny. Wypolerowane ręką sprawnego stolarza drewno jest gładkie i miłe w dotyku. – A widzicie te szczeliny między belkami? Dawniej wtykało się tam wyrwane i wypadłe zęby – doda wasz przewodnik i zaśmieje się, kiedy cofniecie dłoń. – Wszystkie moje dzieci bały się tych zębów! – A dużo ma pan tych dzieci? – zapyta może ten z was, którego najbardziej zaintrygował starszy pan. – Dziewięcioro – odpowie. – Najmłodszego ochrzciliśmy Jacek Leonard, na pamiątkę patrona kościółka – zaduma się, a potem zmieni temat. – Te ściany czyściliśmy chlebem. Tak zalecił konserwator. Mieszkał u nas, kiedy przyjeżdżał do Lipnicy. Chleb do czyszczenia kościoła musiał być świe- ży, nie czerstwy. Robiło się z niego kulki i tarło ściany. Potem zbierało się i dawało bydłu, żeby nie marnować. Wejdziemy do środka? Wyjmie wielki stary klucz i przekręci go w zabytkowym zamku. Pchnie drzwi z oślim grzbietem w nadprożu. Śmiało podążcie za nim – w ciszę i zapach drewna…
4.
Najpierw pozwoli wam na zachwyt. Na zadarcie głowy, na zapatrzenie w delikatne malowidła ścian i sufitu. Dopiero potem zacznie opowiadać. – Najstarsze fragmenty polichromii na suficie pochodzą z XV wieku. Robiono je za pomocą szablonów, zwanych patronami – wyjaśni. – Ściany zdobiono w XVII i XVIII wieku. Zobaczcie, tu macie Ukrzyżowanie, tu Sąd Ostateczny, tu Ostatnią Wieczerzę. A tam Szymon modli się do Najświętszej Panienki… Świę- ty Szymon z Lipnicy często bywał w tym kościele. Przychodził porozmawiać ze świętymi z tryptyków – wskaże trzy gotyckie ołtarze tablicowe. – To kopie – westchnie. – Oryginały są w muzeum w Tarnowie. W 1992 roku było włamanie do kościółka i tryptyki skradziono. Odzyskano je, ale już do nas nie wróciły… Starszy pan trochę posmutnieje. Westchnie z tęsknoty. Ale zaraz się ożywi. – Popatrzcie jeszcze pod nogi! – upomni. – Pod tą płytą spoczywają rodzice sióstr Ledóchowskich. Ich tata zmarł na czarną ospę. Marię Teresę papież Paweł VI beatyfikował w 1975 roku. Ależ tłum był wtedy w Rzymie! – Mówi pan, jakby pan tam był – zainteresuje się może jedno z was. – Bo byłem – przyzna wasz przewodnik. – Wybrano mnie do delegacji. Przygotowałem strój krakowski. Na pas skroiłem skórzaną torebkę mojej córki. Oj, zła była, ale obiecałem, że przywiozę jej z Rzymu ładniejszą… – uśmiechnie się do wspomnień.
Tak będzie mówił. I opowie wam jeszcze wiele historii. O tym, jak w XIV wieku otoczono Lipnicę murami i jak ko- ściół św. Leonarda został poza nimi. O tym, jak Kazimierz Wielki ufundował murowany kościół św. Andrzeja, który ma już sześćset pięćdziesiąt lat, i jak drewniana świątynia przestała być siedzibą parafii. O tym, jak Lipnica była wielkim, bogatym miastem z rynkiem i dwiema brukowanymi ulicami. O rzemieślnikach zrzeszonych w cechy i o tradycji robienia długich palm wielkanocnych. O tym, jak Szwedzi podczas potopu zrównali Lipnicę z ziemią za to, że przez kilka godzin stawiała im opór, i jak miasto już nigdy się po tym nie podniosło. O lipnickich świętych i błogosławionych, o zbójnikach i tajemniczych głazach… Na koniec zaprowadzi was za ołtarz, w wąskie przejście, gdzie wiszą dwustuletnie ornaty. Z czułością poklepie długą pionową belkę, która wspiera tryptyk. – Wiecie, co to jest? – zapyta z błyskiem w oku. – Spójrzcie do góry! Kiedy zadrzecie głowy, by u szczytu pala dostrzec dziwny kształt, ni to kapelusz, ni daszek, a pod nim coś rozmytego, co przypomina cztery twarze Światowida, usłyszycie, jak mówi, że niektórzy twierdzą, iż to drewno ma tysiąc lat i było kiedyś częścią pogańskiej gontyny… A kiedy opuścicie głowy, żeby o to zapytać, już go nie będzie.
5.
I nigdzie nie będzie widać pogodnego starszego pana o srebrnych włosach. Spojrzycie po sobie zdziwieni. Schował się? Poszedł? Obraził? – Hop, hop! – zawołacie, ale odpowie wam tylko echo. Będziecie sami. Wasz przewodnik zniknął. Jeśli popytacie o niego w Lipnicy, spojrzą na was dziwnie. Powiedzą, że ten, którego opisujecie, nazywał się Józef Piotrowski. Że mieszkał w Lipnicy i ożenił się z Michaliną Zagatą, córką grabarza, szewca, balwierza oraz kościelnego. Że zamieszkał z nią w domu nieopodal kościoła św. Leonarda. Że kochał to miejsce i bardzo o nie dbał. Że był sołtysem i społecznikiem, który urządził pierwszy konkurs lipnickich palm, pisał wiersze oraz legendy. Że z poświęceniem opiekował się zabytkami. Że w latach sześćdziesiątych wystarał się o bruk z likwidacji torowisk tramwajowych w starym Krakowie, żeby wyło- żyć nim lipnicki rynek. I że umarł czternaście lat temu. W szpitalu, po czwartym udarze mózgu, pytał córki, czy zabierze go do ukochanej Lipnicy, bo przecież tyle ma jeszcze do zrobienia. Powiedzą wam też, że w tym roku mija setna rocznica jego urodzin, więc niewykluczone, iż Pan Bóg pozwolił mu na chwilę wrócić do domu.