Jerzy Nowosielski miał cztery lata, kiedy zachorował na szkarlatynę i umarł. Matka kazała wyryć na nagrobku jego ostatnie słowa: „Nie płacz Mamusiu, bo ja przez twój smutek nie mogę usnąć”.
Jerzy Nowosielski, twórca niezwykłych ikon i jeden z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych polskich malarzy, urodził się osiem lat później i nie lubił, kiedy przypominano mu o zmarłym bracie-imienniku. – Moi bracia umarli podczas pierwszej wojny, na zarazę – mówił i wzruszał ramionami, jakby istnienie drugiego, zmarłego Jerzego Nowosielskiego uważał – może nie bez racji – wyłącznie za nic nieznaczący zbieg okoliczności.
Tadeusz Różewicz, serdeczny przyjaciel Jerzego Nowosielskiego, żartował, że malarz jedno oko ma polskie, drugie ukraińskie i że w tym drugim widać czasem zły błysk. Sam Nowosielski twierdził czasami, że nie ma ani kropli krwi polskiej – że jest Polakiem, ale po trosze Ukraińcem, po trosze Niemcem, lecz przede wszystkim stara się być człowiekiem. – Nie zawsze mi wychodzi, ale przynajmniej się staram – mówił. Jego matka, Hanka, miała austriacki rodowód i artystyczną duszę, która kazała jej pięknie śpiewać i haftować, a czasem nawet pozować do zdjęć w stroju cygańskim. Ojciec, Stefan, z pochodzenia Łemko, z wykształcenia prawnik, pracował na kolei i zaraził syna pasją do miniaturowych kolejek i pociągów (która nie opuściła go w dorosłym życiu). To także ojciec, w najgłębszej tajemnicy przed matką katoliczką, zabierał kilkuletniego Jurko do unickiej cerkwi w Krakowie. Wschodnia liturgia na zawsze już naznaczyła duchowość przyszłego malarza, który w swej biografii będzie miał zarówno pobyt w unickim klasztorze, jak i dwunastoletni epizod ateistyczny (o którym Jerzy Nowosielski będzie mówił jako o głębokim przeżyciu mistycznym).
Na drogę malarstwa skierował go impuls. Była nim wizyta we lwowskim Muzeum Ukraińskim. To wtedy kilkunastoletni Nowosielski po raz pierwszy zetknął się z wielką sztuką – i to „w takim stężeniu”. Wspominał, że odczuł ją jako fizyczny ból: brakowało mu tchu, nogi odmówiły posłuszeństwa. – Wydawało mi się dosłownie, że mi płuca rozerwie z zachwytu – opowiadał. To wówczas, w jednej chwili, zdecydował, że zostanie malarzem. Warsztatu uczył się w latach czterdziestych na studiach w krakowskiej Kunstgewerbeschule i później na ASP (znalazł się wówczas pod wpływem Tadeusza Kantora).
Sławę i uznanie zdobył w latach pięćdziesiątych, gdy reprezentował Polskę na weneckim Biennale. Z czasem doliczył się ponad trzystu wystaw, w tym stu indywidualnych. Podczas trzydziestu lat prowadzenia pracowni malarskiej na ASP w Krakowie nauczył warsztatu setki uczniów (choć zarzucano mu też, że zbytnio urobił ich na swój obraz i podobieństwo…). Jego życiorys – a może raczej dzieje duszy – najlepiej opowiedziałyby obrazy. Malowane z „bizantyńską powagą” portrety kobiet (w tym także żony) z lat czterdziestych. Późniejsze dziwne, sadomasochistyczne akty, przedstawiające skrępowane dziewczyny i ich egzekucje. Niesamowite, uduchowione pejzaże i – najbardziej bodaj znane – abstrakcje. Kontrowersyjne ikony, tworzone przez człowieka, który przy głębokiej wierze i przemyśleniach mistycznych, sam nazywał siebie heretykiem z upodobania… – Moje malarstwo jest jak spowiedź – mówił Nowosielski. – Ja w swoim malarstwie obnażałem się o wiele bardziej, niż mógłbym obnażyć się przed najbardziej wścibskim i wymagającym spowiednikiem czy psychoanalitykiem. Niczego nie ukrywałem.
Skrajne emocje budziły zwłaszcza ikony Jerzego Nowosielskiego. Niektórzy bizantynolodzy zarzucali im „wykluczenie radości niebiańskiej i nadziei na zbawienie”, a nawet symbolizowanie śmierci i szatana. Na montaż ikonostasu, który Jerzy Nowosielski przygotował dla cerkwi w Orzeszkowie, nie zgodzili się wierni. Dziś tzw. błękitny ikonostas można podziwiać w Cerkwi pw. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny w Krakowie przy ulicy Szpitalnej. Właśnie – podziwiać. Lecz czy można się przy nim modlić? Tego bowiem wierni oczekują od ikony, takie zadanie stawia przed nią prawosławie: ma być wizją stworzoną przez człowieka żyjącego w ascezie i świętości, wizją, która zbliży człowieka do Boga. Czy były nią religijne obrazy Jerzego Nowosielskiego, nieśmiałego, łagodnego, głęboko wierzącego „heretyka z upodobania”, dziwnego ikonopisa, który posługiwał się zarówno abstrakcją, jak i psychoanalizą i surrealizmem?
Jerzy Nowosielski miał własną manierę patrzenia na obrazy. Zbliżał się do nich i skośnie naciągał powiekę oka. Mówił, że w ten sposób „doostrza tęczówkę” i odkrywa głębię malowidła. Wybierzcie się do cerkwi przy ulicy Szpitalnej albo do kaplicy świętych Borysa i Gleba przy ulicy Kanoniczej, odwiedźcie kościół Reformatów na Azorach (by wymienić tylko krakowskie dzieła Nowosielskiego). Naciągnijcie powiekę i sami popatrzcie.
*
Jerzy Nowosielski zmarł w Krakowie 21 lutego 2011 roku, dziewięćdziesiąt sześć lat po swoim nigdy nie poznanym bracie-imienniku.
Korzystałam z fascynującej książki Krystyny Czerni „Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2011). Fot. Joanna Nowostawska-Gyalókay, Cerkiew pw. Zaśnięcia NMP w Krakowie, CC BY SA