Był ostatnim z siedmiu tysięcy Żydów, którzy przed wojną mieszkali w Oświęcimiu. Nikt nie wie, czemu po wojnie Szymon Kluger wrócił tu, by zamknąć się w swym domu jak w pustelni, gdy inni, którzy przeżyli Zagładę, wyjechali.
Ten dom, nieduży, niepozorny, murowany, plecami przyklejony do synagogi Lomdei Misznajot, kupił dziadek Szymona, Bernard Teichman, obwoźny handlarz tekstyliami. Zrobił to w 1928 roku, kiedy Oświęcim wciąż jeszcze był tym, czym wiele miast i miasteczek Małopolski – sztetlem, żydowską małą ojczyzną. Żydzi osiedlali się tu od XVI wieku, na mocy królewskich przywilejów. W 1939 roku w 12-tysięcznym Oświęcimiu było ich siedem tysięcy. Stanowili ponad połowę mieszkańców miasta. Ważną połowę. Mieli tu swoje organizacje, kluby sportowe i szkoły. Należał do nich prawie cały handel i zdecydowana większość fabryk i wytwórni: nawozów, szczotek, wody sodowej, konserw rybnych i papy dachowej… W Radzie Miejskiej mieli 35 proc. mandatów, a ich przedstawiciel zawsze zostawał zastępcą burmistrza. W latach 20. pięciu na ośmiu oświęcimskich lekarzy było Żydami. Nad skarpą rzeki Soły stała Wielka Synagoga, zbudowana w stylu neoromańsko-gotyckim.
W takim świecie dorastał mały Szymon. Jego ojciec Symcha był mełamedem, jednym z ośmiu nauczycieli religijnych Oświęcimia. Symcha nie miał smykałki do interesów i dom przy ulicy Podzamcze 287 podarował mu teść Bernard, ojciec Frymet. Na poddaszu Symcha dawał pobożne lekcje uczniom, na podwórku gdakały kury – z handlu nimi Symcha i Frymet utrzymywali siebie oraz dziewięcioro dzieci. W 1939 roku, gdy wybuchła wojna, Szymon miał 14 lat. Pewnie widział jak we wrześniu hitlerowcy podpalają i burzą Wielką Synagogę. Tak zaczął się koniec jego świata. Koniec żydowskiego Oświęcimia. Potem były już tylko łapanki, getto, rozstrzeliwania i wywózki, póki Niemcy nie ogłosili miasta „Judenrein”, „wolnym od Żydów”. Wreszcie na łąkach na drugim brzegu rzeki wyrósł obóz, KL Auschwitz, synonim śmierci i Zagłady, i pogrążył miasto Oświęcim w swym cieniu.
Wojenne losy Szymona Klugera pełne są luk. Niewiele o nich wiadomo. Mówi się, że trafił do getta (lecz którego?), stamtąd do obozu pracy. Zginął jego ojciec Symcha i matka Frymet, lecz nie wiadomo jak. Z dziewięciorga rodzeństwa zostało ich troje: Mojżesz, Bronia i on, Szymon. Po wojnie wyjechał do Szwecji. Ponoć pracował w miasteczku Saleboda jako mechanik w pralni. I nagle, w niesprzyjających latach 60., postanowił wrócić do Oświęcimia, w którym nie pozostał już ani jeden Żyd.
Oświęcim nie opustoszał od razu. Zaraz po wojnie wróciło tu 186 Żydów, którzy przetrwali Zagładę. Wracali do swoich domów, fabryk: rabin Kuppermann, właściciel Agrochemii i przewodniczący tutejszej gminy żydowskiej Leon Schönker… Niektórzy z miejsca poczuli, że nie mogą już tu żyć. Ci mówili, że powietrze jest tu martwe, że chodzi w nim śmierć. Inni chcieli to życie reanimować: przywrócić gminę żydowską, odtworzyć synagogi, szkoły, uruchomić fabryki, urodzić dzieci. Wykruszali się z wolna. Najpierw po mordzie w Brzeszczach (zginęła w nim ocalała z Zagłady rodzina), potem po aresztowaniu Schönkera przez SB, po pogromie w Kielcach… Jesienią 1946 roku w Oświęcimiu było jeszcze 40 Żydów. W latach 60. nie został już nikt.
I właśnie wtedy wrócił Szymon Kluger. Nikt nie wie dlaczego. Z tęsknoty? A może uciekając przed czymś, co zdarzyło się w Szwecji? Osiedlił się w starym domu rodziców przy ulicy Podzamcze, zatrudnił w Zakładach Chemicznych. Pewnego dnia po prostu przestał pojawiać się w pracy. Nie było go przez miesiąc. Potem tłumaczył się niejasno: czuł, że jest w jakiś sposób prześladowany, że ktoś go śledzi, czyta jego listy. Zaczął zamykać się w domu, który coraz mocniej popadał w ruinę. Z czasem zupełnie przestał wychodzić. Jakby związał swój los z tą rodzinną kamienicą: samotny i zaniedbany starzał się wraz z nią. Z murów sypał się tynk, odpadały kamienne gzymsy, drewno butwiało i paczyło się. Zamkniętego za starymi drewnianymi drzwiami Klugera odwiedzały jedynie panie z opieki społecznej i kilku pasjonatów historii Oświęcimia. Czasem otwierał im, z progu uśmiechał się w milczeniu, po czym zamykał drzwi z powrotem.
Wychodził jedynie w piątki, osiemnaście minut przed zachodem słońca, by zapalić szabasowe świece pod murem hurtowni dywanów, w której niegdyś mieściła się synagoga Lomdei Misznajot.
Tym nielicznym, z którymi zamienił parę słów, mówił, że jest jej strażnikiem. I że kiedy znów zostanie otwarta, on będzie mógł już umrzeć.
Zmarł w maju 2000 roku. Trzy miesiące później zakończył się remont synagogi, sponsorowany przez Auschwitz Jewish Center Foundation z Nowego Jorku. Dziś mieści się tam muzeum, poświęcone nie Zagładzie, a życiu Żydów z Oświęcimia. Zaś w dawnym domu Szymona Klugera umościła się miła, nowoczesna, wegetariańska kawiarnia. Dobre miejsce do spotkań.
Korzystałam z książki Lucyny Filip Żydzi w Oświęcimiu 1918–1941 oraz materiałów Mieczysława Ganobisa.
Fot. Synagoga i Muzeum Żydowskie w Oświęcimiu, J. Nowostawska-Gyalókay, CC BY SA