Zabawy karnawałowe pojawiły się w zachodniej Europie wraz z rozluźnieniem obyczajów, jakie towarzyszyło stopniowemu przechodzeniu z mroków średniowiecza w epokę nowożytną. Czas zabaw trwał zwyczajowo od święta Trzech Króli do czasu nadejścia postu poprzedzającego Wielkanoc. W Polsce okres ten nazywano długo zapustami, a pochodzący z włoskiego karnawał utrwalił się dopiero w połowie XIX wieku.
Wraz z pojawieniem się w Krakowie Austriaków, model zabaw zaczął ulegać modyfikacji na zachodnią i – co tu kryć – kosmopolityczną modłę. W Polsce okres ten nazywano długo zapustami, a pochodzący z włoskiego karnawał utrwalił się dopiero w połowie XIX wieku.
Salony – efektowny balowy sztafaż
Kraków, choć wówczas zaniedbany i mocno prowincjonalny, przyciągał niespotykaną taniością mieszkań i wszelkich produktów, z żywnością na czele. Przyciągał – co warto podkreślić – nie tylko rodaków, ale i cudzoziemców. Już w czasach Rzeczypospolitej Krakowskiej (1815–1846), zaczął kształtować się wizerunek Krakowa jako miasta nie tylko bogatego swą historią, ale i wygodnego do życia.
Tymczasem rodzime mieszczaństwo, słabe i niezorganizowane, nie było widoczne w życiu społeczno-politycznym miasta. Niewidoczne było też – co w Krakowie miało szczególną wagę – w życiu towarzyskim. Nic zatem dziwnego, że obok zadomowionych już w mieście austriackich urzędników i ich rodzin, niemałą rolę odegrali licznie przyjeżdżający tu przybysze, nie tylko z pobliskiego Śląska czy Moraw, ale i ze Szwajcarii czy Włoch. Kupcy, przedsiębiorcy i drobni rzemieślnicy, na ogół ludzie młodzi, do tego wartościowi i dynamiczni. Podlegali oni szybkiej asymilacji i nie do przecenienia był ich twórczy wkład w rozwój miasta. Mieszczańscy nuworysze natomiast – jeżeli byli już zapraszani – próbowali ogrzać się ciepłem najznamienitszych salonów.
Nieźle skrojony surdut, cylinder, laseczka i już można było bywać… A bywało się m.in. u Potockich „Pod Baranami” (ziemianie), u Popielów na św. Jana (konserwatyści) czy u redaktora Lucjana Siemieńskiego przy ul. Floriańskiej, gdzie zachodzili emigranci i dziennikarze „Czasu”. Specyfiką tamtego Krakowa była dość liczna grupa inteligencji miejskiej. Brylowali tu profesorowie uniwersyteccy, lekarze, wyżsi urzędnicy i licząca się kasta prawników. Gościnnością wyróżniał się dom profesora UJ Floriana Sawiczewskiego, przy Rynku Głównym 43, przyjmujący w każdą sobotę karnawału.
Wśród arystokracji z Potockimi rywalizować mógł tylko pałac książęcy Sanguszków, przy ul. Sławkowskiej 15. Znany i ceniony stał się też salon prowadzony od roku 1859 przez znaną pianistkę, uczennicę Chopina – księżną Marcelinę Czartoryską – w nieistniejącym dziś pałacyku przy ul. Basztowej. Ten pozbawiony snobistycznej otoczki, patriotyczny dom stanowić miał przeciwwagę dla towarzyskiej aktywności austriackiego prezydenta krajowego dla Galicji Zachodniej w Krakowie hrabiego Clam-Martinitza. Kiedy okazało się, że księżna odniosła spory sukces, aktywizując przede wszystkim młodzież, władze austriackie dość szybko zmusiły ją do opuszczenia miasta. Był to czas, gdy nie tylko towarzyski ostracyzm, ale i zwyczajne restrykcje niszczyły niewątpliwy dorobek salonów. Księżna wróciła po kilku latach w odmienionej już sytuacji politycznej (autonomia), a kolejne salony – skupiające zwłaszcza luminarzy świata nauki i artystów – prowadziła w pałacu przy ul. Sławkowskiej (później hotel Grand) i Willi Decjusza.
Resursy i domy otwarte
Niedostępność pańskich salonów sprawiła, że zaczęły pojawiać się stowarzyszenia służące celom towarzysko-rozrywkowym, zwane resursami. Skupiały one mieszczan, a także kupców i urzędników. Pierwszą w Krakowie była resursa działająca od 1844 roku, początkowo w hotelu Rosyjskim (dziś „Pod Różą”) przy ul. Floriańskiej. Przeniesiona później do Rynku Głównego, często zmieniała lokum (m.in. Krzysztofory), by wreszcie u progu XX wieku znaleźć godną przystań, w dawnym pałacu Potulickich przy dzisiejszej ul. Piłsudskiego 4. Resursa ta miała niestety tę wadę, że – wbrew założeniom – stała się zbyt elitarna. Doszło nawet do tego, że konkurowała z nią (skutecznie!) resursa niemiecka, urządzona (1851) w wynajętym na ten cel parterowym pałacyku Piotra Steinkellera przy Plantach, gdzie mieściła się później redakcja „Czasu”. Po przeniesieniu dziennika do Warszawy pałacyk niestety wyburzono (1935), z wielką szkodą dla miasta. Dziś stoi w tym miejscu hotel Campanile.
Warto podkreślić, że w tamtych ubogich w rozrywki czasach, na karnawał – kojarzony z wielkim, kilkutygodniowym świętem obfitującym w bale i towarzyskie spędy – wyczekiwano z utęsknieniem. Poza resursami spotykano się i bawiono także w skromniejszych domach zwanych otwartymi, a zjawisko to opisał nader prawdziwie i malowniczo Michał Bałucki. Nawiasem mówiąc, zabawna postać wodzireja Fikalskiego miała pierwowzory w rzeczywistości. W Ilustrowanym Przewodniku po Krakowie i okolicach (1883) ogłaszało się wytwornym, brzmiącym „z francuska” hasłem – metrzy tańców – trzech specjalistów.
Bale zaczynał i kończył (nierzadko o 5 nad ranem) polonez. Wśród tańców królowały niezmiennie polki, mazury i trudny do zaaranżowania, dynamiczny kadryl, a akompaniament stanowiły zwykle skrzypce i fortepian. W karnetach z porządkiem tańców wręczanych paniom panowie zamawiający taniec wpisywali swe nazwiska. Niestety poza pałacowymi salonami doskwierał brak dużej sali. Do publicznej dyspozycji – obok wspomnianych resurs – były jedynie sala redutowa w Starym Teatrze (mocno zapuszczona) i w hotelu Saskim.
W XX wieku
Wybuch I wojny światowej definitywnie zburzył stary porządek. Wraz z nastaniem niepodległości nieuchronne przemiany w sferze stosunków społeczno-obyczajowych sprawiły, że zabawy stały się mniej elitarne. Takie „demokratyczne” bale organizowano w okresie międzywojennym m.in. w „Domu Żołnierza” przy ul. Lubicz (dziś Opera) czy w dawnej ujeżdżalni przy ul. Rajskiej (dziś Małopolski Ogród Sztuki). Wraz z ekspansją jazzu pojawiły się nowe tańce – fokstrot czy charleston. Jako przebój karnawału 1939 roku lansowano lambeth-walk.
Chociaż po ostatniej wojnie nic już nie było takie jak wcześniej, magia Krakowa sprawiała, że życie towarzyskie toczyło się mimo wszystko własnym rytmem, skupione wokół kilku twórczych środowisk. Plastycy utrzymali swą siedzibę przy ul. Łobzowskiej, a aktorzy dostali nawet od władz nowy lokal – po dawnym mieszkaniu i kawiarni Jana Bisanza przy ul. Dunajewskiego 4 – „Gospodę aktorów” (późniejsza „Warszawianka”). Literaci z kolei otrzymali dom przy ul. Krupniczej 22 z legendarną stołówką, w której w roku 1955 odbył się pierwszy po wojnie oficjalny koncert jazzowy. Wokół tej wyklętej na kilka powojennych lat muzyki rodziło się kolejne ważne środowisko, skupione wokół Jazz-Klubu „Helikon”. Obrosły dziś legendą klub działał w latach 1956–1969, w parterowym lokalu przy ul. św. Marka 15, ozdobionym freskami Wiesława Dymnego. Niemal równocześnie z „Helikonem” powstała „Piwnica pod Baranami”, a obydwa środowiska przenikały się, współtworząc artystowski klimat Krakowa. Huczne bale z okazji kolejnych jubileuszy „Piwnicy” zasłużenie przeszły do historii. Za najbardziej udane uznaje się te zorganizowane na zamku w Pieskowej Skale (1966) oraz w hotelu Grand (1971).
W latach 50. i 60. modne stały się bale „branżowe”. Prawnicy czy lekarze bawili się na ogół w „Grandzie”, a dziennikarze we własnej siedzibie – „Pod Gruszką”. Z kolei sportowcy spotykali się zwykle w halach Wisły i Sokoła. Oryginalne pomysły na zabawę od zawsze prezentowało środowisko studenckie, balujące głównie w „Rotundzie”, a od 1960 roku w nowym klubie „Pod Jaszczurami”.
Taki model karnawałowej zabawy przetrwał w praktyce do końca ubiegłego wieku. Ostatnie lata to raczej odwrót od tej tradycji, a wyjaśnienie przyczyn takiego stanu rzeczy wymaga na pewno poważnej socjologicznej analizy.