Jaskinia Miętusia jest jedną z ośmiuset tatrzańskich jaskiń i jedną z dwudziestu pięciu udostępnionych do eksploracji przez taterników. Długość jej korytarzy wynosi ponad 10 km.
Jaskinię Miętusią znałem bardzo dobrze, w jej czeluściach byłem już 14 razy. Za każdym razem ta sama droga, ten sam schemat. Wychodziłem z Kir około 6.00, podziwiałem wlot do Doliny Kościeliskiej oświetlonej promieniami wczesnego słońca lub późnego księżyca. Potem maszerowałem wzdłuż Potoku Miętusiego, aż do momentu, w którym turystyczny szlak skręca na Przysłup Miętusi. Mijałem tabliczkę „Zakaz wejścia” i maszerowałem dalej. Droga wydawała się nieco monotonna, ale za każdym razem zachwycała mnie pięknem przyrody. Po około 1,5 godziny dochodziłem do Wantul – jest to obszar, na którym zalegają ogromne bloki skalne porośnięte lasem. Tworzą one swego rodzaju labirynt. Wreszcie po dwóch godzinach stawałem przed wąskim, osiemdziesięciocentymetrowym otworem skrywającym wejście do dziesięciokilometrowej jaskini.
Tego dnia podekscytowany przebrałem się w strój jaskiniowy, na który składały się dwa kombinezony. Założyłem też gumowce, najlepsze jaskiniowe obuwie, i grube gumowe rękawice. Miałem przy sobie dwa źródła światła, liny, karabinki, jedzenie oraz pojemniki na próbki wody. Nachyliłem się nad otworem, zaświeciłem światło i w końcu wszedłem do środka. W korytarzu wejściowym nie wiało tak jak zwykle – byłem w tej jaskini tydzień wcześniej i wówczas wiało mocno. Nadeszła chwila na to, co lubię w tym miejscu, czyli ponad 100 metrów ciasnego opadającego w dół korytarza. Dalej było już nudniej, zjazd do „sali z Matką Boską” i potem już w pozycji wyprostowanej w głąb góry.
Właśnie w tym miejscu coś wzbudziło mój niepokój. Było głośniej niż zwykle. W następnej sali za „płetwą” zawsze lała się woda, ale wtedy lało się jej wyjątkowo dużo, co w połączeniu ze sporą kubaturą tej sali potęgowało hałas. Korytarz za rogiem okazał się zalany, nie mogłem iść dalej. Trochę się poirytowałem, ponieważ za tym korytarzem miałem pobrać próbki. Zdjąłem z pleców sprzęt, przykucnąłem pod ścianą i zabrałem się za pobór próbek. Hałas jakby się nasilił, woda, spadając na skały i do kałuży, wydawała już nieznośne dźwięki. Pobrałem ostatnią próbkę, zakręciłem butelki i w tym momencie wydawało mi się, że usłyszałem czyjś głos – zamarłem. Przecież byłem sam, nikt prócz mnie nie zgłaszał tego dnia wejścia do Miętusiej. Znowu zdawało mi się, że słyszę czyjś głos, bardzo stłumiony przez spadającą i rozbryzgującą się wodę. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Nie wiedziałem, co robić, miałem ochotę zostawić wszystko i uciec. Powstrzymała mnie jedna myśl – co jeśli ktoś wszedł korytarzem, woda się podniosła i utknął z drugiej strony? Znowu pośród kropel słyszałem czyjś głos, teraz zdawał się wyraźniejszy. Postanowiłem, że zgaszę światło, dzięki temu po upływie około 20 minut mój wzrok przyzwyczai się do ciemności i będę w stanie coś zauważyć. Nastawiłem zegarek. Zgasiłem swoją czołówkę i czekałem. Czas płynął nieubłaganie, hałas spadającej wody nasilał się i opadał, a w tej kakofonii dźwięków dalej można było usłyszeć ludzki głos.
Uprzedzano mnie, że nie powinienem sam chodzić do jaskiń. Może nie chodziło tylko o niebezpieczeństwa związane z urazem ciała, ale także o coś innego? Coraz dziwniejsze myśli przebiegały mi przez głowę. Czułem, że zapadam w tę ciemność. Nareszcie zadzwonił zegarek, mogłem włączyć latarkę. Nie widziałem żadnego światła, wywnioskowałem więc, że wszystko to było wytworem mojej wyobraźni.
Postanowiłem się zbierać. Spakowałem rzeczy i pospiesznym krokiem udałem się do wyjścia. Minąłem zakręt i wtedy znowu to usłyszałem. Jakby czyjeś głosy w szumie wody, ale tym razem dochodziły z innego korytarza. Zamarłem, by po chwili rzucić się do wyjścia. Znajoma i bezpieczna jaskinia wydała mi się obcym i bardzo wrogim miejscem. Zdawało mi się, że szum wody znowu narasta, a z nim ludzkie głosy. Błyskawicznie wczołgałem się do wyjściowego korytarza. Przede mną była półgodzinna droga na górę. Nigdy jeszcze żadnego jaskiniowego odcinka nie pokonywałem tak szybko. Wyjście zdawało się dalej niż zwykle, czas dłużył się niesamowicie. Musiałem zatrzymać się na chwilę i odpocząć. Po minucie ruszyłem dalej. Otwór był już bardzo blisko, jeszcze tylko ostatni zacisk. Gdy przechodziłem przez niego, zablokował mi się worek ze sprzętem. W złości i ze sporym impetem szarpnąłem za linkę. Jaskinia nie odpuszczała i dalej trzymała mój sprzęt. Pojawił się pomysł, żeby wyjść i wrócić po swoją własność kiedy indziej, ale szybko go porzuciłem. Szarpnąłem znowu, jaskinia puściła. Minutę później poczułem świeże powietrze na twarzy i zobaczyłem światło, błękitne niebo, usłyszałem śpiew ptaków. Co za uczucie!
Po tym wydarzeniu do jaskiń wróciłem po dwóch miesiącach i to w kilkuosobowej ekipie. Samotnie do jaskiń zacząłem chodzić po pięciu miesiącach. Ale teraz już zawsze w Jaskini Miętusiej czuję się trochę nieswojo.