Wstęp
Sprawa Maliszów
Przy ulicy Pańskiej 11 (dzisiaj noszącej imię Marii Skłodowskiej-Curie), na drugim piętrze mieszkało starsze, dość zasobne małżeństwo Süskindów – Michał i Helena wraz z niezamężną córką, Eugenią. Ponieważ czasy były dość ciężkie – Wielki Kryzys dochodził do swego szczytu – rodzina postanowiła dorobić, wynajmując jeden z pokojów.
Jesienią 1933 roku wśród chętnych do wynajmu pojawił się mężczyzna przedstawiający się nazwiskiem Rotter, który oświadczył, że wynajmie pokój na potrzeby swojej znajomej, studentki ASP, Salomei Seleckiej. Wpłacił zadatek, zaś 2 października miał zjawić się wraz z Selecką, by uiścić resztę należności i pomóc się jej urządzić w pokoju.
Rzeczywiście, w wyznaczonym dniu oboje pojawili się na progu mieszkania Süskindów. Jednak gospodarze zatrzymali ich w kuchni, żądając uiszczenia kwoty czynszu za cały miesiąc z góry, obawiając się, że padną ofiarą oszustwa. Rotter z Selecką uspokajali ich, że zaraz przyjdzie listonosz z przekazem i wpłacą obiecaną kwotę. W chwilę później do mieszkania zawitał listonosz, twierdzący, że ma przekaz dla pani Seleckiej. Süskindowie zażądali, by podjęła go przy nich, w kuchni. Gdy zaczęła podpisywać blankiet – gruchnął strzał. To Rotter położył trupem listonosza Walentego Przebindę, następnie oddał trzy strzały do Michała Süskinda, zabijając również i jego. Przerażone matka i córka rzuciły się do ucieczki amfiladą pokojów, a za nimi pognali napastnicy (do ataku przyłączyła się Selecka). Helena Süskindowa padła od kuli, dobito ją ciosami kolby rewolweru oraz doduszono kołdrą. Omdlała od ran Eugenia przeżyła. Napastnicy porwali torbę listonosza, w której znajdowało się przeszło 18 tysięcy złotych.
Wkrótce potem z jednego z dołów kloacznych śledczy wyciągnięli pustą torbę listonosza oraz męski płaszcz. Nietypowy rewolwer użyty przez sprawców (o którym wieści pojawiły się w prasie) zainteresował kioskarza z ulicy Rakowieckiej. Zgłosił się na policję, informując, że taki właśnie rewolwer zastawił niedawno u niego niejaki Jan Malisz. Okazało się, że był notowany przez Policję Państwową jeszcze w czasie zajść krakowskich w 1923 roku. Pobrano od niego wówczas próbkę pisma, która okazała się identyczna z pismem z przekazu dla rzekomej Seleckiej.
Bez większych problemów policjanci ustalili adres matki Malisza. Przekazano jej, celowo wprowadzając w błąd, informację, że jej syna znaleziono nad Wisłą i zachodzi podejrzenie, że mógł utonąć. Kobieta zidentyfikowała płaszcz należący do Jana Malisza. Wkrótce potem pokazano jej przekaz, który również zidentyfikowała jako pisany przez jej syna.
W tym momencie śledztwo nabrało tempa. Okazało się, że rzekoma „Selecka” to tak naprawdę żona Malisza, Maria z domu Węgrzyn. Oboje byli bezrobotni, a sam Malisz, pomimo że był zdolnym fotografem i miał umiejętności plastyczne, nie potrafił poradzić sobie w czasach kryzysu, co zapewne pchnęło go na drogę zbrodni. Znalezienie obojga poszukiwanych nie było trudne – 12 października 1933 roku Malisza aresztowano w Katowicach, zaś jego żonę w Rabce.
Oboje sądzeni byli w trybie doraźnym, zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami. Tym samym proces nie mógł posłużyć dokładnej ocenie dowodów, a zwłaszcza poczytalności obojga sprawców. Nic więc dziwnego, że 4 listopada oboje skazani zostali na karę śmierci. Telefonicznie (na wysyłanie pisemnej prośby nie było czasu) prezydent RP złagodził karę Marii Maliszowej, zamieniając jej karę na dożywotnie pozbawienie wolności. Odsiadkę skończyła, jak większość więźniów, wraz z wybuchem wojny. Zmarła w 1946 roku.