czyli o kłopotach z prawem twórcy ołtarza mariackiego.
Gdy wyjeżdżał z Krakowa, był u szczytu sławy i bogactwa. Zostawiał za sobą wspaniały ołtarz w najważniejszym kościele miasta, nagrobki, pod którymi spoczywali sam król i najważniejsi arcybiskupi, zostawiał mecenasów, lukratywne zlecenia i wielki prestiż. Miał prawo spodziewać się, że w Norymberdze znajdzie to samo. Mylił się. Czekały na niego tortury, proces, upadek i walka o artystyczny byt… Czy na pewno wiecie o Wicie Stwoszu tak wiele, jak wam się wydaje?
Nie do końca wiadomo, skąd pochodził ten, którego nazwisko zapisywano jako Stoß, Stoss, Stuos, Stosz, Stvos albo – jak przyjęło się w polskiej literaturze – Stwosz, imię zaś: Feyt, Veyt albo Vit. Podobno urodził się w 1448 roku w Horb am Neckar koło Stuttgartu. Trudno powiedzieć, gdzie i u kogo nauczył się snycerki. Zapewne było to w Nadrenii. Bywał jednak Stwosz także w Niderlandach i widział dzieła Rogiera van der Weydena. Gdy osiadł w Norymberdze na początku lat siedemdziesiątych XV wieku, był już artystą dojrzałym, choć nie znamy żadnego z jego wcześniejszych dzieł. Nie wiemy, kto polecił go krakowskim rajcom. Pewne jest, że musiał się cieszyć renomą – inaczej nie powierzono by mu prac nad głównym ołtarzem w najważniejszym kościele miasta, czyli farze Mariackiej.
Wit Stwosz spędził w Krakowie dwadzieścia lat. Dwanaście pracował nad swoim arcydziełem – wielkim ołtarzem kościoła Mariackiego. Z zachowanych zapisków wynika, że dostał za niego przynajmniej 2800 florenów, równowartość rocznego budżetu miasta. Jest nawet możliwe, że była to tylko jedna z rat… Rajcy byli dziełem tak zachwyceni, że zwolnili nawet rzeźbiarza z podatków. Stwosz uzbierał dzięki temu pokaźny majątek. W końcu jednak postanowił wrócić do Norymbergi. Może uznał, że Kraków jest już dla niego za mały? Może zapragnął potwierdzić swą sławę i kunszt na Zachodzie? Jedno jest pewne. Norymberga nie powitała go tak ciepło, jak się tego spodziewał.
Stwosz przybywa do Norymbergi zimą 1496 roku. Za przyznanie obywatelstwa miasta płaci 3 floreny, co oznacza, że przywozi ze sobą co najmniej 3 tysiące florenów, opłata ta uzależniona była bowiem od wysokości majątku. Jest zatem bogaty. Szybko otrząsa się po śmierci żony Barbary – już w 1497 roku żeni się ponownie i kupuje za 800 złotych reńskich pożydowski dom (który wiele stuleci później zostanie zniszczony podczas alianckiego bombardowania). Dobra passa nie trwa jednak długo. Zbliżają się kłopoty.
Próbuje obracać swym wielkim majątkiem. Najwyraźniej wielki rzeźbiarz nie ma jednak ręki do interesów. Traci coraz więcej pieniędzy. Sześć lat po wyjeździe z Krakowa staje na krawędzi ubóstwa. Najgorszy interes robi na pewnej pożyczce: Jakub Boner, krewny słynnych krakowskich bankierów, namawia go, by pożyczył 1300 złotych reńskich niejakiemu Hansowi Starzedlowi. Starzedl bierze pieniądze, spłaca dług, który miał u Bonera, po czym ulatnia się z pozostałymi pieniędzmi. Stwosz jest w rozpaczy. Podejrzewa, że Boner i Starzedl zmówili się, by go wykorzystać. Zdesperowany robi więc rzecz wyjątkowo głupią: podrabia podpis Bonera na wekslu na 1300 złotych reńskich. Nie jest chyba uzdolnionym fałszerzem (a przynajmniej kłamcą), bo oszustwo zostaje natychmiast wykryte. Przerażony Stwosz ukrywa się w klasztorze karmelitów, gdzie zakonnikiem jest jego syn Andrzej. Wie, co mu grozi. Norymberga jest miastem, którym rządzi handel – pieniądze są w nim święte. Weksle także. Za fałszerstwo kwitu grozi tu kara śmierci. I to nie wyłącznie na papierze: dziesięć lat wcześniej na szafot za podobne machlojki powędrował jeden z patrycjuszy miejskich. Rzeźbiarz próbuje się więc dogadać z Bonerem zza klasztornych murów. Kupiec jest skłonny do negocjacji i wkrótce dochodzi do porozumienia z rzeźbiarzem. Artysta opuszcza klasztor 16 listopada 1503 roku – i od razu wpada w ręce straży miejskiej.
Dalej rzeczy toczą się już zupełnie jak w gotyckiej powieści. Stwosz trafia do miejskiej ciemnicy. Wzięty na tortury przyznaje się do wszystkiego (absolutnie do wszystkiego). Motywy popełnienia przestępstwa nie interesują śledczych i rajcy skazują go na piętnowanie obu policzków, zakaz opuszczania miasta przez dziesięć lat i sprzedaży swoich dzieł poza Norymbergą. Od wyroku nie ma odwołania ani apelacji. 4 grudnia 1503 roku kat wkłada żelaza w ogień, a gdy dobrze się rozgrzeją, przyciska je do policzków nieszczęsnego rzeźbiarza. To naprawdę łagodna kara. Rada Miasta stosuje ją wyłącznie z uwagi na „usilne prośby” i „w drodze szczególnej łaski”. Ale Stwosz już zawsze będzie czuł się zhańbiony. Przez lata będzie nosił w sobie żal, gorycz i poczucie, że został skrzywdzony. Te uczucia zrodzą bunt.
Pięćdziesięcioletni rzeźbiarz z bliznami na policzkach nie poddaje się zakazom. Ucieka z miasta. Potem wraca. Za ucieczkę znowu trafia do więzienia. Wychodzi na wolność. Po raz kolejny popada w konflikt z radą miejską i ponownie ląduje w lochu. Wychodzi, by pojechać (za zgodą rajców) na cesarski dwór. Po powrocie wciąż kłóci się z miastem – aż do śmierci będzie jednym z najbardziej krnąbrnych, kłótliwych i porywczych obywateli Norymbergi.
Odbudowa majątku i pozycji artystycznej zajmie mu dziesięć lat. By zrozumieć, jak wielkim była wyczynem, trzeba sobie uświadomić, że piętnastowieczna Norymberga była miastem bogatym i zamieszkałym przez wybitnych artystów. Stwosz nie był już – jak w dalekim Krakowie – jedynym dobrym rzeźbiarzem. Konkurencja była silna i o pokolenie młodsza. Gdy Stwosz leczy blizny po piętnowaniu, w Norymberdze miedzioryty sprzedaje już na przykład młody Albrecht Dürer…
Stary Stwosz (jak tu o nim mówią) jest jednak zrobiony z twardego materiału. Ma 65 lat, kiedy wraca na szczyt. W 1507 roku udaje mu się uzyskać rehabilitację z rąk cesarza Maksymiliana. A po 1513 roku do jego pracowni znów spływa mnóstwo zamówień. Niektóre – jak Różaniec Anielski do kościoła św. Wawrzyńca – składają radni, którzy dziesięć lat wcześniej wydali na niego hańbiący wyrok. Wit Stwosz rzeźbi krucyfiksy do kościołów św. Sebalda i św. Wawrzyńca, relief Wskrzeszenie Łazarza, figurę św. Wita w Oleju, świecznik w kształcie smoka (według projektu młodego Dürera)…
Najciekawsza propozycja przychodzi jednak dopiero w 1520 roku, gdy rzeźbiarz ma ponad 70 lat. Jego syn Andrzej został właśnie przeorem u karmelitów i prosi ojca, by wyrzeźbił główny ołtarz do klasztornego kościoła. To pierwszy główny ołtarz, który Stwosz miałby stworzyć w Norymberdze! Zgadza się. I daje wyjątkowo niską cenę – ledwie 400 florenów! (To cena „po znajomości” dla syna lub może podzięka za dawną ochronę przed stróżami prawa? – nie wiadomo). Niestety, to ostatnie dzieło znów nie przyniesie sędziwemu rzeźbiarzowi pociechy. Ledwie zostanie ukończone, Norymbergę opanują idee Marcina Lutra. Stwosz nigdy nie doczeka się wypłaty całości wynagrodzenia, nie będzie także mógł oglądać swego dzieła w miejscu, do którego było przeznaczone… Umrze w 1533 roku, zaś wielki ołtarz dopiero dziesięć lat później stanie w kościele – lecz już wcale nie w Norymberdze. By go zobaczyć, musicie pojechać do Bambergu.
Korzystałam z książki Stanisława Waltosia Na tropach doktora Fausta i inne szkice oraz biogramu Wita Stwosza autorstwa Grażyny Jurkowlaniec z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego.