Na pytanie: „Po co nam ortografia?” zadane w internetowej Poradni Językowej PWN, profesor Mirosław Bańko odpowiada: „Ńe tszeba kilku argumentuf, wystarczy śe pszyjżeć, jak by wyglondał tekst zapisany ze słuhu, f kturym zruwnanoby rużne litery otpowjadajonce tym samym dźwjenkom”. Pytania o sens istnienia ortografii zadawali przed laty między innymi futuryści. Poznajcie historię walki, która rozegrała się właśnie w Małopolsce, a której jedną z przyczyn były sztywne reguły ortograficzne.
Ulubione zajęcie futurystów
W latach 20. XX wieku wieczory autorskie stanowiły nieodzowny składnik życia kulturalnego. Na estradach regularnie występowali ze swymi dziełami pisarze i poeci, publicyści, historycy literatury, krytycy literaccy. Spośród nich ten rodzaj aktywności upodobali sobie szczególnie przedstawiciele awangardowego ruchu powstałego na początku XX wieku we Włoszech – futuryści. Nic w tym zresztą dziwnego: szokowanie publiczności należało do ich ulubionych rozrywek. Nie był to jednak jedyny powód organizowania licznych spotkań. W programie ruchu znajdowały się między innymi następujące założenia: „Sztuka musi być jedynie i przede wszystkim ludzką, tj. dla ludzi masową, demokratyczną i powszechną. […] Wzywamy wszystkich poetów, malarzy, rzeźbiarzy, architektów, muzyków, aktorów, aby wyszli na ulicę”. Tłumne, burzliwe spotkania – by nie użyć słowa „burdy” – umożliwiały realizację postulatów zawartych w manifestach. Poezja się demokratyzowała: przekraczano granicę między światem sztuki a zwykłym życiem. Zacznijmy jednak od początku: o co tak zaciekle walczyli futuryści?
Jedyńe słuszna, uzasadńona i wygodna ortografja
W Polsce pierwszy manifest został wydany 10 czerwca 1921 roku w Krakowie. Była to Jednodńuwka futurystuw, w której skład wchodził między innymi Mańifest w sprawie ortografii fonetycznej. Zawierała ona obszerny program ujęty w zdumiewającą formę językową. Zadania, jakie postawili sobie futuryści, dotyczyły całej kultury polskiej i udziału sztuki w życiu społecznym. Postulaty związane z językiem dotyczyły przede wszystkim jego wyzwolenia z ograniczeń. Sztywne reguły – w tym reguły ortograficzne – uniemożliwiały zdaniem futurystów pełną wolność podczas tworzenia. Manifest spotkał się jednak z zupełną obojętnością krytyki. Bardziej interesowano się zastosowanym językiem i nietuzinkowymi hasłami niż wytycznymi programu. Walka zdawała się skazana na porażkę – nikt spoza kręgu futurystów nie traktował ruchu poważnie.
Noże w stolicy Tatr
Wróćmy jednak do awantur – szczególnie słynne stało się spotkanie w Zakopanem. 10 sierpnia 1921 roku w wynajętej sali Morskiego Oka miał odbyć się wieczór kulturalny: „walka na noże” między Sternem i Witkacym oraz znieważanie Matki Boskiej. W programie dodatkowo przewidziano recytacje oraz prelekcje dotyczące nowej poezji. Pamiętnego wieczoru rozegrała się dość słynna awantura. Lechoń spoliczkował Sterna, a wierszy nie recytowano, lecz wręcz ryczano.
Niezadowolona publiczność wykrzykiwała hasła na temat bezczelności żydowskiej. W futurystów zaczęto rzucać jajkami, następnie w ruch poszły pięści i laski. Wieczór poetycki na moment przerwał przyjazd policji, nie był to jednak koniec bójek – awanturnicy po prostu przenieśli się na Krupówki. Tam posypały się kamienie, jakiś mężczyzna zranił żonę innego. Po latach, w 1930 roku, Wat opisywał ten wieczór jako świadectwo gwałtownej niechęci – zarówno mieszczańskiej publiczności, jak i paseistycznego środowiska literackiego – do futurystów. To oni według Wata byli bowiem stroną atakowaną.
„Noże” w Krakowie – walki ciąg dalszy
Mimo porażki pierwszej jednodniówki, niezrażeni artyści wydali jesienią 1921 roku drugą zatytułowaną Nuż w bżuhu. Tym razem manifest wywołał prawdziwą burzę. Już sama nazwa zadziałała na przeciwników jak czerwona płachta na byka. Pisano o futurystach: „fanatycy ludożerstwa, apostołowie zboczeń […] indywidua usiłujący rozkołysać tłumy do rozszalałych bachanalii”. Nawet przebywanie w futurystycznym kręgu groziło poważnymi konsekwencjami. Przekonał się o tym między innymi Leon Chwistek, autor artykułu O poezji zamieszczonego w jednodniówce. Ze względu na jego związki z futuryzmem środowisko profesorskie Uniwersytetu Jagiellońskiego uznało go za człowieka nieodpowiedzialnego. Opinia ta utrudniała mu później uzyskanie habilitacji.
Trudno się jednak dziwić negatywnym sądom o futurystach, ich działania oburzały współczesnych Polaków. Wystarczy przeczytać relację Władysława Józefa Dobrowolskiego na temat jednej z akcji promocyjnych odbywających się w centrum Krakowa: „W samo południe jechali na ręcznym wózku ciągnionym przez jakąś ósemkę ludzi wokół Rynku Głównego, na którym to wózku stało pianino, a przy nim siedział muzyk na plecach drugiego, brzdąkając dadaistycznie na instrumencie. Reszta pojękiwała, wydając nie bardzo artykułowane dźwięki i rozrzucając manifesty poetyckie”. W manifestach można było odnaleźć następujące kwiatki: „dźgńęte nożem w bżuh ospałe bydlę sztuki polskiej zaczęło ryczeć. pszez otwur żygnęła lawa futuryzmu”.
W pewnym momencie głosy potępienia dochodziły już zewsząd. Maciej Wierzbiński, konserwatysta i autor dość przeciętnych romansów, wzywał władze, „aby radykalny położyły koniec tej bezecnej igraszce agitatorów” (co te zresztą uczyniły: już następnego dnia minister spraw wewnętrznych nakazał konfiskatę jednodniówki). Emil Zegadłowicz pisał natomiast: „Talent szarga się w brudzie, maniactwo, nieuctwo i bezczelność drapuje się w autorytet sprawiedliwego zbrodniarza”. Podobne opinie wyznaczały miejsce futuryzmu w kulturze polskiej.
Gałka Muszkatołowa
Walka trwała jednak dalej. W pierwszych dniach listopada 1921 roku otwarto klub futurystów Gałka Muszkatołowa. Wcześniej, od 1919 roku, spotykano się w ramach Niezalegalizowanego Klubu Futurystów „Pod Katarynką” między innymi w podziemiach domu studenckiego Bratniak przy ulicy Jabłonowskich.
Gałka Muszkatołowa mieściła się natomiast w jednej z salek kawiarni Esplanada, na rogu ulic Krupniczej i Podwale. Do klubu tłumnie przybywali nie tylko futuryści, ale także formiści i malarze. Stałymi bywalcami byli Tadeusz Peiper, Stanisław Ignacy Witkiewicz i Leon Schiller. Mimo ogromnego zainteresowania, właściciel lokalu uległ konserwatywnej opinii miejskiej i zamknął Gałkę już po kilku latach. Również w prasie nie powodziło się futurystom najlepiej. Stefan Żeromski poświęcił im kilka gniewnych, potępiających stronic, wskazując między innymi na niszczycielski charakter fonetycznego zapisu. Karol Irzykowski natomiast ganił ruch całościowo – pisał, że nie jest on krokiem do przodu, lecz cofaniem się.
Mimo że futurystom nie udało się przeprowadzić ortografii, warto pamiętać o ich dokonaniach – stanowią one bowiem ważny (i barwny!) element polskiej historii kultury.
Źródło: Antologia polskiego futuryzmu i Nowej Sztuki, oprac. Zbigniew Jarosiński i Helena Zaworska, Wrocław 1978 (Biblioteka Narodowa, seria I).
Fot. Cyfrowa Biblioteka Narodowa, domena publiczna