Tyłem, ale do przodu

Tyłem, ale do przodu

Autor: Katarzyna Kobylarczyk, Licencja: CC BY-SA

Na metę 14. Cracovia Maratonu dotarł po 5 godzinach, 59 minutach i 28 sekundach. Był ostatni. Gdyby biegł o 32 sekundy dłużej, nie zmieściłby się w limicie czasowym. Trudno jednak uznać ten maraton za coś innego niż wielki sukces Kamila Bąbla. Kamil biegł bowiem… tyłem. I to w dobrej sprawie.

19 kwietnia 2015 roku o godzinie 9 rano na starcie Cracovia Maratonu staje ponad pięć tysięcy osób z 46 krajów. Faworytami są Kenijczycy, elita maratończyków. To na nich skupia się uwaga fotoreporterów i kibiców. Na wysokiego studenta zarządzania Akademii Górniczo-Hutniczej, w okularach i biało-zielonej koszulce z numerem 840, który wraz ze znajomymi ustawia się gdzieś na szarym końcu stawki, prawie nikt nie zwraca uwagi. Nawet wówczas, gdy zamiast twarzą, staje plecami do kierunku biegu. O tym, że zamierza tak przebiec cały dystans, wiedzą tylko jego koledzy z grupy 42 do Szczęścia.

Rozlega się sygnał i Kamil, eskortowany przez trójkę znajomych, rusza. Przed nim 42 kilometry i 195 metrów, które zamierza pokonać, biegnąc wyłącznie tyłem.

Trudno mu wyjaśnić, skąd właściwie wziął się ten pomysł. Ot, impuls. Dwa lata wcześniej, kiedy biegł swój pierwszy maraton, na ostatniej prostej odwrócił się i finiszował tyłem. Ale potem zapomniał o sprawie. Następny maraton przebiegł normalnie, przodem. Dopiero gdy w ręce wpadł mu artykuł o najdziwniejszych rekordach maratońskich przypomniał sobie o bieganiu tyłem. Poszedł spróbować. Wrócił do domu zziajany i zniechęcony. Przebiegł trzysta metrów.

Trzeba było naprawdę mocnego pretekstu, by znów zaczął rozważać retro running, jak nazywają bieganie tyłem entuzjaści. I taki pretekst się pojawił. Grupa 42 do Szczęścia, do której należy Kamil Bąbel, zbierała pieniądze na protezę dla Piotra Sajdaka, studenta UJ, który stracił rękę w wyniku ataku nożownika. Potrzeba było 42 tysiące złotych. Kamil wymyślił, że zaproponuje swoim znajomym układ: jeśli oni w ciągu 48 godzin wpłacą 700 złotych, on przebiegnie tyłem maraton. Znajomi nie zawiedli (wpłacili ponad tysiąc złotych), więc teraz Kamil nie może zawieść ich.
Wie jednak, że będzie ciężko. Zbyt późno zaczął treningi.

Eksperci od retro runningu mówią, że po trzech miesiącach zaprawy człowiek może bezpiecznie przebiec tyłem kilometr. Kamil ma do przebiegnięcia 42 kilometry, ale nie ma czasu. Na przygotowania może poświęcić… miesiąc. Owszem, startował już wcześniej w maratonach, jednak przy bieganiu tyłem pracują zupełnie inne partie mięśni, bo biegnie się niemal cały czas na palcach. Ciało spala znacznie więcej kalorii. Zawodnikowi grożą skurcze łydek i urazy przewodzicieli, czyli mięśni łączących udo z biodrem. Po pierwszym, sześciokilometrowym treningu Kamil musiał odpoczywać trzy dni. Następnym razem przebiegł osiem kilometrów – i znów trzy dni wracał do siebie. Najdłuższy dystans, jaki dotąd udało mu się pokonać tyłem, wynosił 11,5 kilometra. Ledwie jedną czwartą maratonu.

Ale Kamil wie też jedną ważną rzecz: granice są w ludzkich głowach. Jeśli można przesunąć taką granicę we własnej głowie, to w rzeczywistości też się da. Jest w tym specjalistą. Dostrzega możliwości tam, gdzie inni ich nie widzą. Dzięki temu on – zwykły chłopak – podróżuje, bloguje, skoczył ze spadochronem i na bungee, napisał książkę i założył firmę. Do takiego przekraczania granic i brania życia w swoje ręce przekonuje innych na szkoleniach. Znajomi mówią, że jeśli coś jest niemożliwe, Kamil przychodzi i to robi.

Więc teraz biegnie maraton tyłem, a kibice, widząc go, krzyczą: „Kierunki się panu nie pomyliły…?!”.

Pierwsze okrążenie (w Cracovia Maraton dystans rozłożony jest na dwa okrążenia wokół miasta) idzie mu zaskakująco dobrze. Trzyma świetne tempo. Niesie go doping znajomych z grupy 42 do Szczęścia. Widzi ich transparenty: „Tyłem, ale zawsze do przodu!”. Dopiero po 13 kilometrach dogania go czołówka – Kenijczyk i Ukrainiec zdążyli już zrobić jedno pełne okrążenie i teraz wyprzedzają biegnącego tyłem Kamila, który wciąż ma zapas sił. Najgorsze jeszcze się nie zaczęło.

Zaczyna się – na 20 kilometrze. Jeden nieostrożny krok i Kamil czuje gwałtowny ból w stopie. Kontuzja. Nie zatrzymuje się, na szczęście ból po chwili ustaje.

Kamil biegnie maksymalnie skoncentrowany. Czasem biegacze, którzy go wyprzedzają, zwalniają, sami odwracają się tyłem i przez chwilę biegną tak wraz z nim. To dodaje mu sił.

Kryzys zaczyna się przy drugim okrążeniu. Potyka się. Raz. Potem, na torach tramwajowych, drugi. Z koleżankami, które biegną wraz z nim, dociera do Błoń i tam właśnie, na długich prostych odcinkach zaczyna się koszmar. Najpierw czuje, że wszystkie mięśnie płoną. Zwalnia. Coraz bardziej. Mówi dziewczynom, że chyba nie wytrzyma. Jedna ze znajomych kibicek krzyczy do niego, że nie może się teraz poddać, że szkoda jego wysiłku. Kamil słyszy tylko te ostatnie słowa. Stwierdza, że głupotą byłoby przebiec 30 km tyłem i poddać się. Szkoda wysiłku. Biegnie dalej. Przed nim jeszcze 12 kilometrów.

Z każdym kilometrem jest coraz gorzej.

Kamil nie chce już nawet jeść. Teraz robi mu się potwornie zimno. Ma dreszcze. Wie, że samochód, który zamyka trasę jest coraz bliżej. Wszyscy go wyprzedzają. Czuje, że nie da rady, że to się nie uda, że nie zmieszczą się w limicie czasowym. Ale biegnie. Jakieś kobiety wciskają mu rodzynki w czekoladzie. Biegnie. Widzi klientów przydrożnego baru: wstają od piwa i biją mu brawo. Biegnie. Kierowca karetki uchyla okno: może podwieźć? Kamil biegnie.

Jest już na Grodzkiej, kilkaset metrów od mety, kiedy czuje skurcz w udzie. Biegnie. Po chwili skurcz łapie drugą nogę. Kamil biegnie.
Meta maratonu jest na Rynku Głównym. Kamil wbiega tam tyłem. Zaciska zęby i finiszuje. Kiedy mija linię mety po prostu pada na ziemię. Płacze. Długo. To endorfina w jego organizmie uśmierza ból zmęczonych mięśni.

Jest na mecie ostatni. Kiedy organizatorzy podają oficjalny czas – 5 godzin 59 minut 28 sekund – okazuje się, że gdyby biegł pół minuty dłużej, nie zmieściłby się w limicie czasowym i został zdyskwalifikowany.

Ale zmieścił się. Choć dotrze to do niego dopiero nazajutrz, ustanowił właśnie nieoficjalny rekord w maratonie tyłem.
I przekroczył kolejną granicę.


Korzystałam z relacji z biegu autorstwa Kamila Bąbla, zamieszczonej na jego stronie internetowej kamilbabel.pl
Więcej informacji o akcji „42 do szczęścia” można znaleźć na stronie 42doszczescia.pl

Fot. pixabay.com, domena publiczna