Przełom XX i XXI wieku był też przełomem (nie bójmy się tego słowa!) w nadwiślańskim artworldzie. Debiutowała pod Wawelem Grupa Ładnie w składzie: Wilhelm Sasnal, Marcin Maciejowski, Rafał Bujnowski, Józef Tomczyk „Kurosawa” i Marek Firek. Po latach panowania w galeriach tzw. sztuki krytycznej, opowiadającej o ważnych problemach społecznych, nieformalna grupa chciała pozwolić sobie – i widzom – na odpoczynek. Ładniści poszli w stronę pop-banalizmu (taką nazwę dla tej postaci sztuki ukuł podobno krakowski artysta, Roman Dziatkiewicz). Zamiast ostrego wchodzenia w kontrę wobec stereotypów i schematów sięgnęli po codzienność. Przedstawiali w sztuce scenki rodzajowe ze swojego życia, wyrywali z kontekstu pojedyncze kadry wiadomości, malarskim materiałem stały się też zdjęcia z prasy. Słychać tu było echa krytycznego spojrzenia na rzeczywistość czasów turbokapitalizmu, ale było ono łagodne i doprawione osobistym spojrzeniem na codzienność (jak w komiksie Życie codzienne w Polsce w latach 1999–2001 Sasnala, wydanym przez znaną warszawską galerię Raster w 2001 roku).
Dziś ich obrazy są ikoniczne, a Maciejewski, Bujnowski i – oczywiście – Sasnal to znakomity towar eksportowy polskiej sztuki. Co więcej, ten ostatni to zdobywca nagrody Van Gogha, prestiżowego wyróżnienia przyznawanego żyjącym artystom. Nic dziwnego, że magazyn „Flash Art” uznał go za najbardziej obiecującego twórcę współczesności.
Gdy w 2003 roku znany kurator Francesco Bonami zaprosił na prestiżowe Biennale Sztuki Współczesnej w Wenecji polskiego artystę – nie był to żaden z „ładnistów”, a Piotr Janas – zapowiadało się na poważną zmianę w sztuce polskiej. Sukces malarzy spod znaku pop-banalizmu sprawił, że mury Akademii Sztuk Pięknych opuszczali kolejni malujący w tej samej manierze artyści. Tymczasem Janas był inny, sam mówił, że jego obrazy są „z niczego i o niczym”. Poszedł w przeciwnym kierunku niż fotorealistyczne tendencje w malarstwie polskim i do sztuki czerpiącej z kultury popularnej. Wolał sięgać po tradycję surrealizmu i abstrakcji. W jego twórczości pojawiły się płótna pochlapane farbą, którą następnie rozcierał, domalowywał plamom uszy i nos, tworząc dziwaczne twarze. Za nim poszli następni. I tak na scenie pojawili się młodzi surrealiści, ochrzczeni przez krytyka Kubę Banasiaka „zmęczonymi rzeczywistością”. Wśród nich ważne miejsce zajęli Jakub Julian Ziółkowski i Tomek Kowalski. Sporo mają punktów wspólnych: Zamojszczyzna, studia na krakowskiej ASP i przenoszenie na płótno tego, co podpowiada wyobraźnia. Jeśli wymienić coś, co jeszcze łączy tych artystów, to będą to spoglądające na nas z ich płócien marzenia i koszmary jednocześnie. Twórcy przywracają rangę plastyczności, zachwycają się konsystencją farby, kolorem i podszeptami podświadomości – czasami mrocznymi i niebezpiecznymi. Mimo tradycyjnego charakteru tego malarstwa, nieraz lubią szokować widza, wybić go z rytmu oczywistości skojarzeń. W tym sennym koszmarze pojawiają się barwne rośliny, kolorowe mikrozwierzątka i insekty, ludzie ze zniekształconymi twarzami, postaci w maskach, ludzie „uwikłani” w barwne gmatwaniny linii i pasów. Nie ma tu spokoju ani sielanki, nie ma wypoczynku w kolorze. Ten odwrót od publicystycznej sztuki, odwrócenie się plecami do rzeczywistości i spojrzenie w głąb podświadomości, a także bawienie się tradycją surrealizmu, dadaizmu dało znakomite efekty: Ziółkowski i Kowalski zrobili międzynarodową karierę, a ich sztukę oglądać można od Berlina po Nowy Jork. A za nimi znów idą następni, jak choćby obiecujący (choć nierówny) duet Dawid Czycz i Monika Chlebek.
Naturalną konsekwencją odchodzenia sztuki od rzeczywistości było pojawienie się nowego wcielenia abstrakcji. I tu Kraków ma wiele do zaoferowania: artyści nurtu in abstracto to dziś gorące nazwiska, choćby Tomasz Baran. Jego sztuka to sięgnięcie szerokim gestem do tradycji historii sztuki. Rozpryskujący się tu kolor to biegnące w różnych kierunkach ślady malarskiego gestu, w których zamykają się różne odmiany abstrakcji. Jest tu i geometria, i ekspresja, które rymują się w jedną, spójną całość. Od pozornie prostych, ascetycznych gier z bielą i czernią po dużo bardziej skomplikowane dzieła z nakładającymi się na siebie warstwami koloru, a nawet snopów barwnego światła.
Poza Tomaszem Baranem w tym nurcie dostrzec warto jeszcze Kornela Janczy i Justynę Gryglewicz. Osobnym wątkiem wydaje się sztuka wywodząca się z koloryzmu i abstrakcji lirycznej, którą możemy zobaczyć w malarstwie Krzysztofa Mężyka. Pełne ekspresji plamy, intensywnie zderzane kolory. A biorąc pod uwagę, że na polskim rynku mamy coraz więcej postaci idących tropem tej estetyki, choćby Sławomir Pawszaka czy Luka Woźniczko, może czas nazwać nowy kierunek? Kololiryzm jako nowy nurt – po młodych surrealistach i abstrakcjonistach?
Na osobne omówienia zasługują indywidualności, które trudno spiąć pod jednym szyldem, jak Łukasz Stokłosa, którego malarstwo (zwłaszcza ostatnio) to estetyka noir, bez jasnej granicy między dobrem i złem. Pokazuje napięcie towarzyszące zbrodni i perwersji. Operuje światłem i cieniem, a także kontrastami. I kryje w sobie tajemnicę. Lubuje się w dekadenckich przedstawieniach dawnych pałaców, z których uszło życie. Indywidualnością jest także Marta Antoniak, która w swoich pracach wykorzystuje przetopione zabawki plastikowe, niejako przywracając polskiej sztuce wielką tradycję malarstwa materii spod znaku Grupy Nowohuckiej. A może rację ma kuratorka Katarzyna Wąs, nazywając młode środowisko krakowskie Nową Młodą Polską, zbiorem indywidualistów z bardzo indywidualnymi głosami, której wspólnym punktem odniesienia jest „oniryczność Krakowa”? A może dziś trzeba pójść dalej i zapytać, czy to nie Nowa Grupa Krakowska, która Krzysztofory (gdzie bywali Kantor, Jarema, Stern, Nowosielski, Kraupe-Świderska, Mikulski, Maziarska, Beresiowie) zamieniła na knajpę Betel, gdzie dziś lubią spotykać się młodzi malarze i malarki? Czas pokaże...
Trudno w tak krótkim tekście omówić całość zjawisk, jakie dziś zachodzą w sztuce Krakowa. To zaledwie sygnał na temat tego, jak obecnie wygląda życie artystyczne miasta. Stawiając na aktualne trendy, z konieczności pominięto zarówno starsze, a wciąż aktywne pokolenie artystów. Oby zostało to wybaczone autorowi.
Fot. Klarson87, Sasnal w Rastrze, Wikipedia, domena publiczna