Zofia i smok

Zofia i smok

Autor: Katarzyna Kobylarczyk, Licencja: CC BY-SA

Nazywano ją księżniczką polskiej sztuki i półwariatką. By tworzyć, przebierała się za mężczyznę, skazała na rozłąkę z dziećmi, wspięła na szczyt i z niego spadła. Malowała, rysowała, projektowała przedmioty codziennego użytku i stroje. Niewykluczone, że wciąż macie na strychu zabawki jej pomysłu.

Smukły Pan Twardowski z malowanego drewna chwieje się na podstawce. Buty z nogami łączą mu sprężynki – to przez nie kiwa się na boki i bezradnie kołysze głową, także uczepioną na skręconym drucie. Pomysł, jak wprowadzić do swoich zabawek element ruchu, Zofia Stryjeńska zawdzięcza tradycyjnym figurkom sprzedawanym na najsłynniejszych krakowskich odpustach – Emausie i Rękawce. Inne zaprojektowane przez nią zabawki – drewniane ptaszki, gęsi, czaple czy bodaj najsłynniejsza: podobny do jaszczurki drewniany smok wawelski o wijącym się ogonie – także czerpią pełnymi garściami ze sztuki ludowej, jarmarcznej, odpustowej. Przez całe życie Zofia Stryjeńska inspirowała się słowiańską mitologią, staropolską przeszłością i rodzimym folklorem. Malowała na kartonach „Bożki słowiańskie”, stworzyła cykl „Pascha”, rysowała poczet Piastów (w tym Kazimierza Wielkiego z papierosem), triumfowała w Zachęcie obrazem „Łowy bogów”, stworzyła kostiumy do baletu „Harnasie”, a nawet marzyła o budowie Witezjonu – świątyni pogańskiej własnego projektu. Te słowiańskie folklorystyczne motywy były jej fascynacją, źródłem ogromnej popularności, lecz z czasem stały się przekleństwem.

Jako młoda dziewczyna zgoliła głowę do skóry, przebrała się w ubranie brata Tadzia i z jego dokumentami wystartowała do Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Był 1911 rok. Nie przyjmowano tam kobiet, lecz Zofia uparła się. Nie chciała studiować w Warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych ani w prywatnej szkole sztuki Marii Niedzielskiej, gdzie nie miano nic przeciw studentkom. Chciała (i dostała się) do Monachium. Na uczelnię uważaną wówczas za najlepszą i najtrudniejszą.

Włosy odrosły jej potem kędzierzawe, mocno skręcone. Niemodne. „Murzyńska kręcona czupryna” – mówiły o nich (ładniejsze) koleżanki. Nie po raz ostatni demon sztuki zażądał od Zofii ofiary. I nie po raz ostatni ona mu ją złożyła.

Jej życie osobiste to dramat kobiety rozdartej między domem a twórczością. Szybko odkrywa, że mąż – piękny Karol Stryjeński – ożenił się z nią dla jej talentu, nie urody czy charakteru, i pragnie być kimś w rodzaju jej marszanda. Zdradza ją zresztą, a gdy Zofia policzkuje publicznie jego kochankę, próbuje siłą zamknąć ją w szpitalu psychiatrycznym. Pierwsze dziecko jest dla Stryjeńskiej rozczarowaniem. Marzyła o błękitnookim chłopcu, rodzi czarnooką dziewczynkę. Później jeszcze bliźniaki: Jacka i Janka. Złe języki mówią, że zamyka ich w szufladzie, by móc malować, ale to chyba nieprawda. Zofia kocha dzieci. Kiedy mąż załatwia jej prestiżowy kontrakt – ma wziąć udział w projektowaniu polskiego pawilonu na wystawę światową w Paryżu w 1925 roku – Stryjeńska do końca waha się, czy powinna się zaangażować. Wie, że będzie musiała zostawić dzieci i wyjechać, i ten dylemat sprawia jej wiele bólu. Nie wie jeszcze, że ten ból będzie większy. Choć polski pawilon, ozdobiony przez nią słowiańskimi motywami, zrobi w Paryżu furorę i przyniesie jej wielką sławę, pięć nagród (w tym za drewniane zabawki) oraz Legię Honorową, Zofia Stryjeńska już nigdy nie zamieszka ze swoimi dziećmi.

Lata po wystawie w Paryżu to czas niesamowitej popularności Stryjeńskiej. Jej rysunki, obrazy, litografie lub choćby pocztówki są w każdym modnym mieszczańskim salonie. Sama artystka, porzucona przez dwóch mężów, z trudem wiąże jednak koniec z końcem. Żyje zadłużona, w wynajmowanych mieszkaniach, sprzedając swoje ubrania. W latach 30. dobra passa się kończy. Krytycy zarzucają Stryjeńskiej wtórność. Ona sama też widzi, że się powtarza. Choć poświęciła się dla sztuki, nie ma poczucia spełnienia. „Wyrzekłam się wszystkiego dla swojej urojonej pieśni, ale jestem marnym muzykiem, którego posadzono do wspaniałego instrumentu – zanotuje w pamiętnikach – Niestety, nie umiem wydobyć z tej klawiatury więcej niż Krakowiaczek ci ja!”.

Zostały po niej malowidła, kartony, rysunki, litografie pełne słowiańskich bóstw, wiejskich obrzędów, tańców, strojów – mitycznego piastowskiego złotego wieku, w którym tak kochało się odrodzone państwo polskie. Zostały też zabawki. Zofia Stryjeńska projektowała je w czasach, gdy należała do zawiązanych w 1913 roku Warsztatów Krakowskich, stowarzyszenia, zrzeszającego młodych plastyków i architektów, którzy starali się tchnąć „ludowy styl polski” w nowoczesne wzornictwo przemysłowe. To wówczas, inspirując się figurkami z jarmarków, stworzyła zawadiackiego Pana Twardowskiego i wijącego się jak wąż smoka wawelskiego. Wzorowane na jej pomyśle smoki, wykonane z drewnianych klocków, połączonych paskiem tkaniny, jeszcze w latach 80. XX wieku można było kupić w Cepelii i na odpustowych straganach. W dzieciństwie sama miałam takiego w domu. Pamiętam, że strasznie się go bałam. Nie, nie dlatego, iż był szczególnie przerażający. Łatwo było przyciąć sobie nim palce.

Korzystałam m.in. z artykułu Doroty Jareckiej „Twarze – Zofia Stryjeńska”, „Wysokie Obcasy” 23.11.2008, oraz materiałów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Fot. portret Zofii Stryjeńskiej, Wikipedia, domena publiczna