Nie przetrwała jego wspaniała kolekcja kaktusów i motyli, entomologiczne zbiory całego życia. Po księdzu Bronisławie Świeykowskim, wojennym burmistrzu Gorlic, pozostał pamiętnik z dni grozy, niewypełniony testament, wdzięczność i pamięć mieszkańców oraz wypchana małpa Koko.
2 maja 1915 roku wypada w niedzielę. Choć już poprzedniego dnia ostrzał artyleryjski Gorlic wzmógł się, ksiądz Bronisław Świeykowski, jak co rano, wymyka się z mieszkania, by odprawić mszę w kaplicy (kościół w rynku jest zniszczony; w lutym zawaliła się trafiona granatami główna nawa i przepadł drogocenny żyrandol na 72 świece). W mieście wszyscy przyzwyczaili się do kanonady. Od września 1914 roku Gorlice kilkakrotnie przechodziły z rąk do rąk, a od listopada niemal bez przerwy są pod ostrzałem. Terkot karabinów poukrywani po piwnicach mieszkańcy nazywają „łuskaniem grochu”, eksplozje to dla nich „codzienna muzyka”, bez niej czują się nieswojo. Dlatego ksiądz Świeykowski nie waha się i mimo ostrzału idzie odprawić mszę. Jest piąta trzydzieści rano. Pod koniec liturgii nad głową wiernych przelatuje kilka szrapneli i ksiądz decyduje się skrócić modły. Nie wie jeszcze, że właśnie rozpoczyna się bitwa, w wyniku której na Gorlice spadnie huragan granatów i bomb, spłonie i zawali się 568 z 613 domów, a miasto zamieni się w morze gruzów, „pompejańskie cmentarzysko”. Nie wie też, że za moment sam znajdzie się w nielichym niebezpieczeństwie. Ani że uratuje go… małpa.
Ksiądz Bronisław Świeykowski mieszka w Gorlicach od 1896 roku. Pochodzi z Uherca koło Sanoka. Początkowo planował zostać prawnikiem, lecz pierwszy rok studiów zniechęcił go do adwokatury. Wybrał wojsko. Ten stateczny ksiądz, jakiego znają gorliczanie, był w przeszłości rotmistrzem kawalerii. Upadek z konia zakończył jednak dobrze zapowiadającą się karierę wojskową; paraliż połowy twarzy i problemy z okiem pogrzebały nadzieje na kawaleryjską służbę, odstraszyły też narzeczoną, z którą Świeykowski był zaręczony. Młody ułan ze zdeformowaną twarzą wstąpił do seminarium i został księdzem. Gorlice są jego czwartą parafią. Mieszka tu już 19 lat. Kiedy wybucha pierwsza wojna światowa jest dyrektorem i katechetą w żeńskiej szkole oraz znanym społecznikiem. W mieście słynna jest jego kolekcja 32 tysięcy chrząszczy i motyli, wszyscy mówią też o niecodziennych współlokatorach księdza: wydrze, bocianie, białej kawce-albinosie, papudze, kilku żółwiach oraz małpie Koko. Gdy w 1914 roku władze miasta „ewakuują się” w obawie przed nadchodzącymi Rosjanami, mieszkańcy postanawiają oddać zarząd miasta w ręce niespełna 50-letniego kanonika. 25 września ksiądz Bronisław Świeykowski zostaje wojennym burmistrzem Gorlic.
Radzi sobie doskonale. Hart ducha i zdolności organizacyjne tego kawalerzysty w sutannie ratują miasto i jego mieszkańców z rozlicznych opresji. Gorlice rychło dostają się w ręce Rosjan. Czeka je 126 dni prawdziwej grozy: okupacji, głodu, epidemii, ciągłego ostrzału, od którego giną ludzie i walą się budynki. Mnożą się rabunki i podpalenia. Ksiądz Świeykowski z odwagą, choć z różnym skutkiem, interweniuje u rosyjskich komendantów i wyższych oficerów. Nie waha się oddać się w ręce Rosjan w charakterze zakładnika w zamian za (niesłusznie) oskarżonych o szpiegostwo. Potajemnie, mimo zakazu, wydaje jedzenie Żydom, którzy przed wojną stanowili niemal połowę mieszkańców miasta. Osobiście dba o dostawy żywności dla znękanego miasta…
2 maja 1915 roku idzie odprawić mszę. Mimo licznych obowiązków wojennego zarządcy miasta ksiądz Świeykowski nie zaniedbuje bowiem powinności kapłańskich. Udziela sakramentów, spowiada, grzebie zmarłych… Tego dnia skraca nieco mszę z uwagi na latające w powietrzu szrapnele. Wraca do mieszkania, zjada śniadanie i słysząc nasilającą się strzelaninę, zaczyna odmawiać brewiarz. Nie wie, że właśnie zaczęła się bitwa gorlicka – austriacka ofensywa na miasto, która ma doprowadzić do przerwania frontu i zmuszenia Rosjan do odwrotu. Nie wie, że jego Gorlice będą jednym z pierwszych miast, które na własnych murach doświadczą, jak daleko zaszedł postęp w sztuce artyleryjskiej i do czego jest zdolny huraganowy ogień ciężkich dział…
Granat uderza tuż obok bramy dworskiej. Materace, którymi zasłonięte były okna mieszkania księdza Świeykowskiego, wylatują na ulicę, resztki szyb rozpryskują się po pokoju. Kanonik wciąż zachowuje zimną krew – wkłada płaszcz i wychodzi do drugiego pokoju. Chce zapędzić do klatki małpiszona Koko, swego ulubieńca. Koko jest jednak przerażony i ksiądz musi się za nim nabiegać. To ratuje mu życie. Kiedy goni małpę, do pokoju, w którym był jeszcze przed chwilą, wpadają cztery pociski. Jeden ma kaliber 28 cm. Z pomieszczenia zostaje półtorej ściany, część podłogi i jedna szafa biblioteczna. Odłamki i gruz doszczętnie druzgocą bogaty księgozbiór, 32 tysiące chrabąszczy i motyli, kolekcję kaktusów oraz będący w posiadaniu księdza pierwszy w mieście radioodbiornik. Ksiądz pada na ziemię przywalony wyrwanymi drzwiami i opadłym sufitem. Kiedy się podnosi i cudem wydostaje z budynku, widzi Gorlice zmienione w piekło. Ogień. Gruzy. Eksplozje. Przejście stu kroków dzielących go od magistratu (który będzie jednym z 45 ocalałych budynków w mieście!) zajmuje mu aż kwadrans.
Kiedy opada pył, miasto jest zdobyte – i obrócone w perzynę. Cudem ocalały burmistrz Świeykowski wyprowadza z piwnic magistratu ludzi, którzy znaleźli tam schronienie. Trzech Bawarczyków, którzy jako forpoczta cesarsko-królewskiej armii pojawiają się na rynku, witają chlebem i solą. Carskie wojska wycofują się i już nigdy nie zagrożą Gorlicom.
Dla księdza Świeykowskiego to jednak nie koniec pracy. Choć wkrótce do Gorlic wrócą władze miejskie, żandarmeria i sądy, wielebny kanonik całą swą kawaleryjską energię włoży w odbudowę miasta z gruzów. Jeszcze nie wie, że – poza laurami i wdzięcznością mieszkańców – czeka go cios. Przez woźnego, zwolnionego z magistratu za pijaństwo, zostanie oskarżony o zdradę i współpracę z Rosjanami. Stanie przed sądem. Choć sąd go uniewinni, w sercu księdza Świeykowskiego na zawsze zostanie żal i gorycz. Kiedy cesarz zapragnie udekorować go żelaznym krzyżem zasługi*, kapłan mu odmówi. „Dość krzyżyków nadźwigałem się jako burmistrz” – napisze cesarzowi. Cesarz odpisze (własnoręcznie), że rozumie. I że dziękuje mu za dobro, którego dokonał.
Ksiądz Bronisław Świeykowski dożyje 91 lat. Umrze 27 stycznia 1957 roku. W testamencie zażyczy sobie skromnego pochówku, w nieheblowanej trumnie i bez przemów. Ostatnia wola nie zostanie wypełniona. Na uroczysty pogrzeb kanonika przyjdą tłumy wdzięcznych gorliczan. Po dzielnym księdzu-burmistrzu zostanie wiele dobrych wspomnień, pamiętnik z dni grozy oraz… wypchana małpa Koko w muzealnej witrynie. Korzystałam m.in. z książki Andrzeja Ćmiecha Diariusz dni grozy w Gorlicach.