Wesela w Trybszu

Wesela w Trybszu

Autor: Julia Miśkowicz, Licencja: CC BY-SA

W karnawale najczęściej odbywały się wesela. A wesele w Trybszu to wydarzenie nie tylko dla rodzin młodej pary, ale i dla całej społeczności.

W Boże Narodzenie rozpoczynał się karnawał, czyli mięsopusty. Był to czas radości. W karnawale najczęściej odbywały się wesela. A wesele w Trybszu to wydarzenie nie tylko dla rodzin pary młodej, ale i dla całej społeczności. Wesela odbywały się we wtorki lub środy, około godziny 9.00. Była to pora dogodna dla wszystkich – gospodarze już odkarmili zwierzęta, a gospodynie zdążyły wykonać prace domowe.

W niedzielę przed weselem panna młoda przychodziła do kościoła w koronce z wontrysu, a pan młody w kapeluszu z wontrysowym piórkiem. Wontrys to specjalny rodzaj nitki, coś w rodzaju dzisiejszej ozdobnej złotej nici, na której wieszamy bombki na choince. Kupowano go w Kieżmarku. Wontrys na wesele był biały. Wito  z niego ową koronkę i piórko; w Trybszu było kilka gospodyń, które potrafiły to robić. 

Po mszy młodzi zapraszali swoich drużbów na obiad. Było ich w tym czasie tylko dwóch i reprezentowali oni oboje młodych. Liczba druhen równała się natomiast liczbie dziewcząt w rodzinie (od 15. roku życia). Po obiedzie drużbowie dostawali od młodych listę z zaproszonymi gośćmi oraz wódkę i szli zapraszać mieszkańców na wesele. Szli, śpiewając. Przed obejściem – zanim weszli do czyjegoś domu – śpiewali:

Otwiyroj się bramo, otwiyroj się sama, 
Bo tu idom chłopcy od młodego pana.

Jeżeli któraś dziewczyna odmówiła któremuś z nich, przechodząc obok jej domu, śpiewali złośliwie:

Jo z gory pojadym, hamuwoł nie bedym,
Za tobom dziywcyno banuwoł nie bedym.

Sikiyreckom zacion, trzoska odleciała,
Całujze mnie w d... kieześ mnie nie fciała.

Również zaproszenie domowników odbywało się poprzez wyśpiewanie specjalnej przyśpiewki. 

Po II wojnie światowej zwyczaje te zaniknęły, pojawiły się natomiast poprawiny, a wesela coraz częściej urządzano w soboty. 

W dzień wesela wszyscy wylegali na ulicę, żeby zobaczyć młodych. Najpierw orszak szedł do domu panny młodej. W drodze do kościoła druhny rzucały w stronę obserwujących „kołoce”, czyli placki w rodzaju podpłomyków, upieczone wcześniej w takiej liczbie, żeby każdy obecny mógł zostać obdarowany. „Kołoce” takie piekło się na węglach, szybko obracając, żeby się nie przypiekły. Na co dzień podawano je do różnych potraw. 

W kościele druhny stały rzędami aż po drzwi wejściowe. Nie zakładały chustek na głowę – jako niezamężne, nie musiały tego robić. Ubierały za to odświętny strój.

Samo wesele było okazją do śpiewu, tańca i rozmów. Na obiad kucharki podawały rosół z makaronem i kapustę. Nie było osobnych talerzy dla każdego, toteż biesiadnicy jedli ze wspólnych misek. Było przy tym śmiechu co niemiara. „Parobcy”, czyli starsi chłopcy, specjalnie obficie solili potrawy, by wyjadać co lepsze kęski. Po obiedzie na stole pojawiały się inne smakołyki. Jeżeli myślicie, że takie jak dziś, jesteście w błędzie. Te rarytasy to: jajecznica na mące, bryndza oraz słonina. Był także pieczony chleb, a zamiast dzisiejszych tortów i ciastek – baby drożdżowe i „grulowniki”. 

Oczywiście nasi dziadkowie nie odbywali wesel bez alkoholu. Ale i tu zadowalano się tym, co wyrabiano domowym sposobem – bimbrem. Na weselu nie podawno natomiast mięsa.

Wesele było „sprawą” dorosłych, dzieci nie miały wstępu. Z wieczora młodzi otrzymywali od swoich gości prezenty – „dor”. Były to skromne dary, ale też nikt nie oczekiwał drogich i kosztownych podarków. We wsi było dość biednie, ale ludzie chętnie uczestniczyli w weselach, chociażby ze względu na niewielkie wymagania „prezentowe”. Młodzi więc dostawali chustkę, kawałek materiału, czasem pieniądze. 

Około północy mężatki sadzały pannę młodą na krześle i dokonywały cepowin. Zdejmowały młodej koronkę, zakładały czepiec i chustkę – delinkę. Żartując, podsuwały młodej cedzarkę do ziemniaków, żeby się w niej przeglądała. Pan młody musiał żonę wykupić, oczywiście za alkohol. Wesele trwało najczęściej jeden dzień, do rana. Jeżeli dziewczyna wychodziła za mąż za chłopaka z innej wsi, musiała się „odprowadzić”, czyli pożegnać nie tylko z domownikami, ale i z domowymi sprzętami, na przykład z łyżkami.

Tekst pochodzi ze strony: www.parafiatrybsz.bnx.pl
Fot. Cyfrowa Biblioteka Narodowa, domena publiczna