Autor: Weronika Idzikowska, Licencja: CC BY
Od niepamiętnych czasów ludzie podskórnie czują obecność tych, którzy odeszli. Późnymi wieczorami w Dzień Zaduszny wędrują na grobowce przodków, zapalając światła i rozświetlając mrok, w którym – zdaje się – ktoś się porusza, ktoś przemyka, niewidzialni zmarli migocą majakami i domysłami.
Zdarzy się, że jakaś łaknąca kontaktu dusza zagasi znicz, jakaś struchlała zjawa zdmuchnie świecę, z ciemności wynurzy się stęsknione widziadło i przerazi obecnych. Dawniej ci, których nie przerażała perspektywa spotkania mary, gromadzili pokarmy i odprawiali Zaduszki, chcąc nasycić i ukoić snujące się wokół grobowców dusze, by te doznały wiecznego spokoju i mogły oderwać się od ziemi, nie strasząc już więcej żywych widokiem skarlałej i zmiętej latami twarzy upiora.
Jak bardzo przerażające bywają zaduszne widziadła, przeczuwał Adam Mickiewicz, odziewając zjawy i zmory w kształty cielesne w II części Dziadów. Domysły z kart dramatu domagały się jednak reprezentacji w rzeczywistości, naciskom tym uległ Stanisław Wyspiański, który po raz pierwszy wprowadził wszystkie części Dziadów Mickiewicza na scenę teatralną – w 1901 roku w Teatrze Miejskim w Krakowie miała miejsce premiera arcydramatu, w której w tytułowe dziady wcielają się aktorzy, bo jak twierdził Wyspiański, scena „…nie znosi (…) rzeczy, które się dzieją za kulisami, na które widz nie może patrzeć”. Niesiony tym przekonaniem Wyspiański wprowadza na scenę widziadła, mamiące widownię swoimi kształtami i sylwetkami. Wyspiański podjął wówczas próbę potknął się wówczas o próbę unaocznienia ukazania niewidzialnego, usiłując odtajnić tajemnicę obecności tych, którzy odeszli. Chciał ponadto spleść życie ze śmiercią, a teraźniejsze połączyć z minionym – inscenizacje miały miejsce w czasie zadusznym, 31 października i 1 listopada, a cerkiewną kaplicę z II części dramatu reżyser zastąpił dekoracjami nawiązującymi do architektury kościołów krakowskich.
Upłynęło sześćdziesiąt lat, nim Dziady Mickiewiczowskie ponownie pojawiły się na scenie krakowskiej – w 1961 roku zainscenizował je Mieczysław Kotlarczyk w Teatrze Rapsodycznym. W spektaklu rozmodlony Ksiądz Piotr odbiera od Boga obietnicę wybawienia Polski przez człowieka o kabalistycznym imieniu „czterdzieści i cztery”. Wsparcie narodu nie bardzo tu potrzebne, duchy i zjawy – nie bardzo tu obecne. Szkoda, bo pisał przecież krytyk i teoretyk teatru, Jan Kott: „Bez duchów nie ma Dziadów…” i dalej: „(…) Duchy są potrzebne, ale nie mogą być śmieszne”.
Zrozumieli to bardzo dobrze Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski w 1962 roku, wystawiając Dziady w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. Jarmarczne anioły, jasełkowe demony, starania diabelskie – wszystko jest w tym spektaklu obecne, chociaż niewidzialne. I nawet w scenie w kaplicy nikt nie spojrzy widziadłu w oczy, zjawy uobecnią się jedynie w głosach osób z Chóru, niczym diabeł przemawiający ustami Konrada, zanim Ksiądz Piotr zdąży odprawić nad nim egzorcyzmy.
Niespełna dwadzieścia lat temu, w roku 1995, arcydramat Mickiewicza pojawił się w krakowskim Starym Teatrze dzięki staraniom Jerzego Grzegorzewskiego, inscenizacja nosiła tytuł Dziady – dwanaście improwizacji. Jakie miejsce zajmował w spektaklu Grzegorzewskiego obrzęd zaduszny? Jak wyglądały dziady? Na scenę Starego Teatru Grzegorzewski wprowadził Guślarza, by umyślnie pogrążyć go w chmurnych opowieściach o dziadach, duchach i upiorach, w czasie tych opowieści reżyser sukcesywnie ukazywał oczom widzów zjawy, by znienacka pochwycić je w sidła logiki odtajniania i zdemaskować – zjawy to zaledwie ludzie, których już nie ma i być już nie może. W spektaklu Grzegorzewskiego nawet kołatek zostaje zdemaskowany, kiedy Konrad spod stołu wyciąga stukającą dziewczynkę. Nie ma niewidzialnego, jest tylko fikcja. Zmarli nie żyją, żyje teatr.
Z rozmysłem złamaliśmy tu chronologię i o Dziadach wystawionych w 1973 roku przez Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze wspominamy na sam koniec. W inscenizacji Swinarskiego widownia i scena w trakcie zadusznego obrzędu nie są rozdzielone i zajmują wspólną przestrzeń foyer, zjawy i duchy ucieleśnione przez aktorów przemykają między publicznością, podczas obrzędu pojawiając się na wyciągniecie ręki widzów, czy może raczej tych, którzy właśnie uczestniczą w dziadach. Być może to właśnie u Swinarskiego najbliżej człowiekowi do ducha, najbliżej obecnemu do niewidzialnego.
Miał rację Bolesław Leśmian, przędąc słowa wiersza:
Niewidzialnych istot tłumy sąsiadują z nami wszędzie.
I kto kogo ujrzy pierwej? I kto komu duchem będzie?
Fot.: Archiwum Teatru Miejskiego w Krakowie, domena publiczna