Listopad 1914 roku w Krakowie jest ponury i mglisty. Chmury wiszą nisko. Na ulicach kałuże i błoto. Do połowy listopada przymusowo ewakuowano 60 tysięcy mieszkańców, zbyt biednych, by zapewnić sobie trzymiesięczny zapas żywności. Wyjechał sąd i urzędnicy, poznikali bankierzy. Ulicami maszerują żołnierze i pędzą wojskowe samochody, jeden z nich niegroźnie potrąca nawet prezydenta Juliusza Leo, który już 8 listopada ewakuuje się do Wiednia. „Naokoło miasta w promieniu paru kilometrów popalono wsie, by nieprzyjacielowi nie dać schronienia, ludność wydalono. Cała okolica pokryta jest jak koronką nowymi fortami, szańcami” – notuje Jan Dąbrowski. Od wschodu zbliżają się dwie carskie armie. Rosjanie chcą uderzyć tutaj, by rozdzielić armie austriacką i niemiecką, przedrzeć się na Śląsk i dalej, ku Wiedniowi. Kraków - miasto-twierdza, wówczas jedna z dziesięciu największych fortec Europy - przygotowuje się na oblężenie.
Austro-Węgry przez 60 lat fortyfikowały Kraków, by uczynić go nie do zdobycia. Teraz, w listopadzie 1914 roku, ma się okazać, czy moloch, w którym cesarstwo utopiło prawie 100 milionów koron, będzie skuteczną zaporą na drodze rosyjskiego „walca parowego”.
Specjalnie zaprojektowaną siecią dróg do fortów rozchodzą się załogi. Dwustu sześćdziesięciu pięciu żołnierzy, którzy o świcie wymaszerowali z koszar, ma przed sobą 9 kilometrów marszu. Choć służą w tym samym oddziale, mundury mają niejednolite. Niektórzy noszą szary strój o niebieskawym odcieniu, który nazywa się hechtgrau, „szarość szczupacza”; inni mają stare, ciemnobrązowe uniformy. Są raczej młodzi. Miastowi. Nieźle wykształceni: wielu wśród nich rzemieślników, pracowników fabryk, absolwentów szkół. Trzeba być otrzaskanym z nowoczesną techniką, by trafić do 2. Cesarskiego i Królewskiego Galicyjsko-Morawskiego Regimentu Artylerii Fortecznej. W Krakowie stacjonuje około dziewięć tysięcy żołnierzy tej formacji. Dwustu sześćdziesięciu pięciu z nich zmierza właśnie do fortu nr 44, który znajduje się nieopodal wsi Tonie. Być może są dumni, że idą właśnie tam.
Inną drogą do tego samego miejsca maszeruje dwustu dwudziestu czterech szeregowców i podoficerów piechoty Landsturmu, pospolitego ruszenia. To prości, niewykształceni ludzie, najczęściej ze wsi. Ci, którzy służą jako obsługa fortów, są też zazwyczaj starsi wiekiem. Nie stać ich na całodzienne, trzydziestokilometrowe marsze. Dziewięć kilometrów drogi do Toń zupełnie im wystarcza. Być może cieszą się, że idą właśnie tam.
Fort numer 44 Tonie jest jedyny w swoim rodzaju. Powstał jako typowy fort artyleryjski lat siedemdziesiątych-osiemdziesiątych XIX wieku. Był wówczas niemal miasteczkiem, uzbrojonym w dwadzieścia sześć dział. Kilkusetosobową obsadę przed ostrzałem wroga chroniły odlane z betonu ściany oraz sklepienia o grubości od 60 do 100 cm, otulone kilkumetrowym płaszczem ziemi. Wkrótce postęp w artylerii uczynił jednak forty tego typu przestarzałymi. By oprzeć się nowym pociskom, Tonie potrzebowały jeszcze więcej betonu i jeszcze więcej pancerza. I dostały je. W latach 1902-1909 zostały kompleksowo zmodernizowane, stając się fortem opancerzonym. Ściany oblano wówczas dodatkową warstwą betonu. W najgrubszym miejscu mierzą teraz dwa i pół metra. Nowe budynki przykryto warstwowymi stropami stalobetonowymi. Pancerze odlały w Pilźnie zakłady Emila Škody.
Piechociarze, którzy w listopadzie 1914 roku szykują się do odparcia rosyjskiego szturmu, z pewnością czują się tu bezpiecznie. Nie używają słowa „fort”, mówią o nim „werk”, „nasz werk”. Artylerzyści natomiast mogą czuć dumę. W forcie 44 Tonie znajdują się cztery pancerne wieże wysuwalno-obrotowe. Nazywają się Senkpanzer M2. Mogą przeczekać ukryte pod 18-centymentrowym pancerzem, po czym wysunąć się i plunąć ogniem z działa o kalibrze 8 cm. Na początku XX wieku nie istnieje nic bardziej nowoczesnego. Kosztują majątek. Dwie takie wieże to równowartość dużej kamienicy z oficynami i wodociągiem, jakieś 173 tysiące koron. Seria, z której pochodzą, liczy jedynie dziesięć sztuk. Cztery egzemplarze znajdują się właśnie w forcie Tonie. Artylerzystom z 2. Regimentu przypadnie być może w udziale honor wycelowania ich dział w nadciągającego wroga…
W listopadzie 1914 roku maszerujący na zachód Rosjanie nie mają z sobą nic, co mogłoby zagrozić pancerzom fortu Tonie. Nigdy też nie uda im się znaleźć w zasięgu jego dział. Najbliżej podejdą 1 grudnia. Dojdą do Bieżanowa, 10 km od Rynku Głównego, ostrzelają fort Rajsko. Załoga twierdzy gorączkowo przewiezie na zagrożony odcinek najcięższą artylerię. Odda 20 tysięcy strzałów. Kontratakiem odrzuci Rosjan za Wieliczkę.
Choć niezwykły fort 44 Tonie nie weźmie bezpośredniego udziału w walkach, zbudowana ogromnym wysiłkiem austro-węgierskiej monarchii Twierdza Kraków spełni swoje zadanie. Odeprze uderzenie. Carska armia już nigdy nie znajdzie się tak blisko miasta.