Manifest dworcowy

Manifest dworcowy

Autor: Joanna Orlik, Licencja: CC BY-SA

Istnieją oczywiście konwencje, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Zasada decorum, styl wysoki i niski, odporne na siebie odległe światy – codzienny i odświętny. Zajmujące ekspozycje muzealne, poruszające koncerty, głębokie rozważania, plusze i kandelabry oraz „duc in altum”. To dobrze. W końcu nie po to przez wieki wypracowaliśmy kanon, by do teraz unieważnić, nawet jeśli czasem wydaje się stanowić teren dla wybrańców. Chodzi mi tylko o to, że istnieje alternatywa. Co więcej, że można ona stanowić kierunek rozwoju, który szerokiej publiczności umożliwi najbardziej naturalny kontakt ze sztuką! Dworzec kolejowy jako nowe zdemokratyzowane medium? A dlaczego nie, skoro za tym myśleniem przemawiają fakty? Wejście na dworzec oznacza

Wkroczenie w inny świat.

Pozornie nic się nie zmienia – pokonujemy kolejne schody i kolejne drzwi. Ale przecież przechodząc przez próg, definitywnie żegnamy się z miastem – stajemy się podróżnymi. Przestając być u siebie, jeszcze nie jesteśmy gdzieś tam, dokąd chcemy dotrzeć. Otwieramy drzwi i wkraczamy w dworcowy tłum. Wokół nas, oprócz ciał towarzyszy podróży, kłębią się wytwory ich myśli, doświadczane w sytuacjach granicznych – smutek, radość, szczęście, rozpacz, jeszcze nadzieje, już brak nadziei… Wchodzimy w ludzkie skrzyżowanie, pulsujące od nadmiaru emocji – dworcowa hala musi być wielka, żeby mogła pomieścić to wszystko, tę wirującą energię, idącą z ludzkich głów. 
Istnieje pewien rodzaj dworcowej zadumy, melancholii, w którą się wpada, gdy tylko stajemy w środku. Rzeczywistość zyskuje przejrzystość kryształu, widzenie wyostrza się, odcięte zostają codzienne pospieszności, zostajemy sami – wśród innych, tak samo samotnych, tak samo w tej chwili bezdomnych. Odcięci od naszej małej stabilizacji, wytrąceni z bezpiecznych kryjówek, chłoniemy

w stanie podwyższonej wrażliwości

wszystko, co nas otacza – informację o godzinie odjazdu, komunikat nadawany przez megafon, porozumiewawcze spojrzenia dworcowych złodziejaszków. 
Budynek dworca skłania do refleksji. A jeśli głównym celem sztuki jest sprawić, żeby coś się w środku nas wydarzyło, jeżeli głównym jej zadaniem jest przestawić nas na moment na inne tory (sic!), to dworzec z natury rzeczy nadaje się do tego celu doskonale. Naturalnie wielkie przestrzenie, jakby stworzone są do tego, żeby je zapełnić dziełami sztuki; publiczność, która nie koncentruje się na tym, co wypada, a czego nie wypada, ale od razu dociera do sedna rzeczy, do nawiązywania bezpośredniego kontaktu z obrazem, fotografią, rzeźbą. Bez podejmowania specjalnych decyzji, bez dodatkowych przygotowań, bez poczucia faux pas i niestosowności stroju. Nie trzeba wybierać. Naprawdę nie należy wybierać. Potrzebujemy ceremonii, sztafażu i rytuału. Ale potrzebujemy też źródła refleksji na co dzień i z powszechnym dostępem. Żebyśmy nie zapomnieli, że kulturą (lub jej brakiem) może być wszystko, czym się otaczamy, o czym myślimy, czym oddychamy. Kultura powinna być blisko codzienności. Oba poziomy – wysoki i niski – powinny się przenikać. Nie może być tak, że kontakt z dziełem sztuki jest rzadkim świętem. Przeciwnie – to

sztuka doświadczana na co dzień

powinna uświetniać nasze życie. 
Stojąca przez rok w głównej hali krakowskiego dworca figura Podróżnego, tak wymowna – objuczona walizami, ugięta pod ich ciężarem – poruszała mnie za każdym razem, gdy tamtędy przechodziłam. Miałam poczucie wchodzenia w specjalną przestrzeń, absolutnie unikatową. Teraz, gdy mijam stojące w tym miejscu budki z colą, wciąż mi żal, że zniknęła. 

„Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni” nr 2 [3] 2003 r. 

Fot. Ingolf, Flickr, CC BY-SA