Wojna trwała długo, zdecydowanie dłużej niż przewidywali sztabowcy i zdecydowanie za długo jak na możliwości militarne oraz gospodarcze Austrii, Niemiec, Rosji – trzech państw, do których należały ziemie polskie. Wojna zabrała z domów i rzuciła na fronty setki tysięcy rezerwistów. W tej sytuacji kobiety, zarówno w mieście, jak i na wsi, musiały sobie radzić same.
Przed wojną niezbyt liczne zwolenniczki równouprawnienia domagały się prawa głosu w wyborach oraz dostępu do edukacji; wraz z jej wybuchem masa kobiet musiała wziąć w swoje ręce rządy w domu, w wiejskim gospodarstwie lub w firmie. Także urzędy państwowe i samorządowe, które przed 1914 rokiem zatrudniały niewiele kobiet, uległy przymusowej feminizacji. Szpitale wojskowe oraz cywilne potrzebowały pielęgniarek i salowych. Sierocińce, przytułki, ochronki czekały zarówno na fachowe siły, jak i na wolontariuszki. Któż mógł się spodziewać, że rozpoetyzowana Rachela z Wesela za kilkanaście lat będzie energiczną siostrą na oddziale chirurgicznym krakowskiego Szpitala Rezerwowego nr 4?
Panie mecenasowe, doktorowe lub profesorowe, których mężowie byli na froncie, skazane na zasiłek, z miesiąca na miesiąc tracący wartość, ratowały budżet rodzinny nabytymi w czasach nauki na pensji umiejętnościami haftu i szycia. Zakładały pracownie hafciarskie albo krawieckie. Nawet kulinarne umiejętności mogły być źródłem skromnych dochodów, jeżeli panie zdecydowały się na wydawanie „domowych obiadów”.
Wojenne zubożenie i przemiany społeczne rejestrowali także autorzy kabaretowych piosenek. Publiczność śmiała się z tego, że wielka dama „na ogon (czyli do kolejki przed sklepem) idzie sama” oraz z wynurzeń praczki – zatrudnianej w domu arystokratycznym – która stwierdzała, że „dziś szlachectwo poszło w strzępy, te parę hrabskich szmat!”. Powszechnie narzekano, że spadek wartości pieniądza odzwyczaił robotnika od oszczędzania i wojenne doświadczenia zmieniły obyczaje ludu.
Fot. Cyfrowa Biblioteka Narodowa, domena publiczna