Autor: Katarzyna Kobylarczyk, Licencja: CC BY-SA
Podczas gdy po zamkach błąkały się szlachetnie urodzone, białe i czarne damy, mieszkańców prostych chat niepokoiły boginki, czarty, dusze pokutujące w psich ciałach i zwodnicze momidła.
Opowiadano sobie o nich w długie, zimowe wieczory. Najlepszą okazją do snucia historii z dreszczykiem było wspólne szycie, darcie pierza albo łuskanie fasoli. Zbierano się wówczas w jednej z chat, śpiewano, czytano na głos i plotkowano, a plotki niepostrzeżenie dryfowały ku zdarzeniom niesamowitym i przerażającym.
– Moi sąsiedzi wracali nocą ze młyna…– odzywała się na przykład jedna z gospodyń. – Jadą, jadą, aż tu nagle dwa białe pieski wskoczyły im na wóz. Próbują je zgonić i nie mogą! Co jeden piesek zeskoczy, drugi wskakuje. A konie w ogóle nie chcą iść, jakby im się nagle bardzo ciężko zrobiło… Dopiero, gdy północ minęła, pieski zniknęły. Sąsiadka zaraz zaczęła mówić różaniec, bo pojęła, że to nie były żadne pieski, tylko dusze niebierzmowane, pokutujące…
– Mój brat wracał raz nocą z piekarni na rowerze i wysypały mu się wszystkie bułki…– zaczynała zaraz kolejna gawędziarka. – Zaczął je zbierać, ale co się schylił, nie mógł złapać. Szedł za tymi bułkami aż do stawu, dopiero nad brzegiem się opamiętał, przeżegnał, zawrócił. W domu patrzy: a wszystkie bułki na miejscu!
– A mój szwagier wracał z imienin – dodawała następna kuma. – I tak szedł, że zaszedł do Puszczy Niepołomickiej. Całą noc chodził po lesie, dopiero nad ranem trafił do wsi. Następnego dnia wrócił sprawdzić, gdzie tak błądził. I wiecie, co się okazało? Że chodził w kółko, wokół jednego drzewa…
– Ojciec mojej teściowej wybierał się do Krakowa sprzedać gąsiora…– dodawała inna gospodyni. – Wstał przed świtem, wziął gąsiora pod pachę, ale ledwie wyszedł za próg, momidła zaczęły go tak zwodzić, że tylko chodził w kółko. Wreszcie teściowa zawołała go z łóżka: „Chodźże ty lepiej do domu i tak nigdzie dziś nie dojdziesz"!.
Młode dziewczyny biegły po tych opowieściach pędem do domu i tylko drzwiami trzaskały, żeby jakaś boginka za nimi nie wpadła. Boginkami we wsiach podkrakowskich nazywano wówczas złowieszcze żeńskie zjawy, które można było spotkać nawet w biały dzień, piorące pieluchy w rozlewiskach Wisły. Temu, kto zasnął bez zmówienia pacierza, boginka mogła nocą wejść do izby przez komin i udusić…
Opowieści – przy darciu pierza – wysłuchała Katarzyna Kobylarczyk
Fot: Dennis Kuhn, Flickr, CC BY-NC-SA